Przyglądając się historycznym prawidłowościom na warszawskiej giełdzie, można dopatrzyć się szeregu warunków, których spełnienie dramatycznie zwiększało w przeszłości prawdopodobieństwo, że inwestorzy mają do czynienia z trwałą zmianą trendu na wzrostowy, a nie jedynie z przejściową korektą bessy. Zgodnie z naukami płynącymi z historii warto pod kątem tych obserwacji przeanalizować obecną sytuację na GPW.
Generalnie owe warunki można podzielić na dwie grupy: rynkowe (techniczne) oraz fundamentalne. Zacznijmy od tych pierwszych, jako że odnoszą się bezpośrednio do zmian kursów akcji. Analiza techniczna dostarcza różnorodnych narzędzi, które można wykorzystać, szukając cech wspólnych punktów przełomowych w przeszłości. Jednym z takich narzędzi jest popularny oscylator stochastyczny. Oczywiście w skali dziennej czy nawet tygodniowej jego odczyty są bez znaczenia dla długoterminowych trendów, ale już w skali miesięcznej wykres staje się bardzo wymowny. Widać na nim, że każda dotychczasowa bessa w historii GPW kończyła się, dopiero gdy oscylator (liczony dla indeksu WIG za 15 miesięcy) znalazł się w tzw. strefie wyprzedania, czyli poniżej 20 pkt (w lutym 2009 r. był nawet poniżej 10 pkt). Wskaźnik ten jest ciągle na poziomie około 30 pkt. Przebył już zatem długą drogę od szczytów (w maju sięgał 96 pkt), ale jednocześnie nie dotarł jeszcze do strefy wyprzedania.
Na sygnały trzeba jeszcze poczekać
Jednocześnie trzeba pamiętać, że wyprzedanie sygnalizowane przez oscylator byłoby dopiero zapowiedzią wyczerpania się potencjału spadkowego, ale jeszcze niekoniecznie oznaką początku trendu wzrostowego. Zgodnie z teorią sygnał kupna pojawia się dopiero wówczas, kiedy oscylator wychodzi w górę ze strefy wyprzedania (do takiego wydarzenia doszło w przeszłości w grudniu 1998 r., listopadzie 2001 r. oraz maju 2009 r.). Na coś takiego trzeba by poczekać przynajmniej jeszcze kilka miesięcy.
Niezależnie od wskaźników technicznych takich jak oscylator stochastyczny pewne warunki można postawić odnośnie do samych indeksów giełdowych. Jak rozpoznać, że poprawa koniunktury giełdowej jest już na tyle poważna, że można mówić o zmianie długoterminowego trendu? Jeśli spojrzeć np. na poprzednią bessę, to wiarygodnym sygnałem jej końca był wzrost WIG do poziomu najwyższego od co najmniej trzech miesięcy – stało się tak w kwietniu 2009 r. W trakcie bessy z lat 2000–2001 nawet i tak wymagające kryterium nie było bezbłędne (zdarzył się jeden przedwczesny sygnał w końcu 2000 r.). W obecnej sytuacji, aby znaleźć się najwyżej od co najmniej trzech miesięcy, WIG musiałby pokonać szczyt z końca sierpnia (42 222 pkt).
To jeszcze nie jest dno cyklu?
To tylko przykładowe oznaki zamiany bessy na hossę w przeszłości. Posiłkując się analizą techniczną, takie wymogi można by mnożyć. Na tym jednak poprzestańmy i zastanówmy się nad fundamentami. Jedna z popularnych teorii mówi, że hossa zaczyna się wówczas, gdy namacalne stają się przyczyny poprzedzającej ją bessy. Obserwacja wydarzeń z przeszłości potwierdza taką nieco przewrotną tezę. Przypomnijmy sobie wydarzenia z przełomu lat 2008–2009. Wiosną 2009 r. żaden ekonomista nie miał już wątpliwości, że polska gospodarka ugięła się pod presją kryzysu finansowego na Zachodzie, a konkretnie kryzysu zaufania na rynku międzybankowym. W I kw. 2009 r. Polska była o krok od recesji. I właśnie wtedy jakby na przekór narodziła się hossa, bo stające się faktem gwałtowne spowolnienie ekonomiczne było już uwzględnione w cenach akcji.