Po pierwsze, inwestorzy ci nie mają czasu na aktywny daytrading. Ba! Nie mają czasu ani umiejętności nawet na aktywne inwestowanie w terminie tygodniowym czy miesięcznym. Po drugie, są to inwestorzy, którym cechy charakteru nie pozwalają przy takim aktywnym handlu, w nieco krótszym terminie, zachować odpowiedniej dyscypliny przy inwestowaniu. Wolą po prostu zawrzeć transakcję raz na pół roku niż raz dziennie.
Te wypłacane dywidendy powodują regularny przepływ finansowy, który niejako uniezależnia inwestorów od okresowych zmian kursu akcji. Czyli mówiąc jeszcze prościej: „Co mnie obchodzi bessa, skoro moja spółka zapłaci mi dywidendę prawie jak na lokacie bankowej". Znam inwestorów, którzy wręcz mówią, że nie obchodzą ich w ogóle zmiany cenowe posiadanych spółek (sam po części tak mam), gdyż w dłuższym terminie regularnie wypłacana dywidenda równoważy wszelkie straty.
Takie wnioskowanie jest w zdecydowanej większości przypadków słuszne. Spółki, które płacą dywidendy, są przeważnie duże, stabilne i prawdopodobieństwo, że coś złego tam się stanie jest stosunkowo niskie. Ale niestety są od tej zasady wyjątki. Dopóki kurs akcji posiadanych spółek waha się w przedziale od -20 proc. do +20 proc., to faktycznie może to nie mieć znaczenia. Gorzej jest, gdy będziemy mieli do czynienia z wyjątkiem od tej reguły.
Takim negatywnym przykładem, że jednak nie można kupić spółki dywidendowej, kompletnie o niej zapomnieć i do nieskończoności cieszyć się sowitą dywidendą, są akcje Telekomunikacji Polskiej. Co z tego, że spółka od wielu lat regularnie dzieliła się zyskiem z akcjonariuszami, skoro jej kurs od września spadł o 60 proc. i zapowiedziano obniżenie dywidendy o 66 proc. (z 1,50 zł do 0,50 zł). Przy obecnym tempie rozwoju sytuacji, to nawet te 50 gr nie wydaje się pewne.
Taki „strzał" może zniweczyć lata oszczędzania. TP SA zapłaciła w ciągu ostatnich sześciu lat łącznie 7,22 zł dywidendy. Nominalny spadek ceny od września wyniósł około 10 zł.