Przesunięcie amerykańsko-chińskich zmagań z ceł w kierunku wojny technologicznej to posunięcie bardzo ryzykowne i może być powodem poważnych perturbacji na rynkach finansowych.
Nasdaq w strachu
Uznanie przez amerykańską administrację chińskiego Huawei za podmiot zagrażający bezpieczeństwu narodowemu USA to nie tylko kolejny etap eskalacji napięcia między obu krajami, ale przede wszystkim skierowanie konfliktu na bardzo wrażliwy obszar nowych technologii. Wojna technologiczna może negatywnie wpłynąć na koniunkturę w globalnej gospodarce w dłuższej perspektywie, natomiast bardzo szybko znajdzie odbicie na rynkach finansowych i tym właśnie „kanałem” może doprowadzić do poważnych perturbacji. Czwartkowy spadek Nasdaq Composite momentami o ponad 2 proc. może stanowić wstęp do takiego scenariusza lub przestrogę przed jego realizacją. To zresztą nie pierwszy tego typu sygnał. W maju mieliśmy już wcześniej dwie sesje spadków o podobnej lub większej skali. Technologiczny indeks od niedawnego szczytu oddalił się już o 7 proc., podczas gdy przemysłowy Dow Jones w tym czasie zniżkował o niecałe 5 proc., a S&P 500 o 4,5 proc. Sięgający niespełna 2,5 proc. ujemny bilans pierwszych czterech sesji minionego tygodnia nie wygląda jeszcze zbyt dramatycznie, ale warto mieć w pamięci wydarzenia sprzed ubiegłorocznych świąt, gdy Nasdaq w ciągu tygodnia poszedł w dół o ponad 8 proc. Jeśli Chiny zdecydują się odpowiedzieć w adekwatny sposób w sferze technologii, może mocno ucierpieć wiele amerykańskich koncernów. Już głośno o możliwości użycia jako broni metali ziem rzadkich, których Chiny są znaczącym eksporterem, ale już samo zmniejszenie popytu chińskich konsumentów i przemysłu na amerykańskie produkty i komponenty mogłoby zdecydowanie pogorszyć wyniki wielu spółek w Stanach Zjednoczonych.
Indeks giełdy w Szanghaju od czasu poważniejszego tąpnięcia z przełomu kwietnia i maja od ponad dwóch tygodni zachowuje się podejrzanie spokojnie. W trakcie pierwszych czterech sesji minionego tygodnia Shanghai Composite stracił zaledwie 1 proc., trzymając się w okolicach 2900 punktów. Co prawda nie słychać pogłosek, by mogła to być zasługa działań administracyjnych, ale wspomniana stabilizacja nie wygląda zbyt naturalnie w kontekście wzrostu napięć między USA a Chinami, a także tego, co dzieje się na rynkach wschodzących. MSCI Emerging Markets do czwartku zniżkował co prawda niespełna 1 proc., ale w poprzednich dwóch tygodniach notował spadki przekraczające 4–5 proc.
Na GPW otoczenie ważniejsze niż gospodarka
Bardzo dobre dane napływające wciąż z polskiej gospodarki nie są nadal w stanie zrównoważyć negatywnego oddziaływania otoczenia zewnętrznego na to, co dzieje się na warszawskim parkiecie. Co prawda we wtorek i środę byki podjęły odważną i dynamiczną próbę odwrócenia spadkowej tendencji, jednak trudno ten ruch uznać za reakcję na informacje o zaskakująco wysokiej dynamice średniego wynagrodzenia w firmach i produkcji przemysłowej. Mocna czwartkowa „poprawka” dotycząca sprzedaży detalicznej i produkcji budowlano-montażowej oraz inwestycji zupełnie nie korelowała ze spadkami naszych głównych indeksów.
W trakcie pierwszych czterech sesji minionego tygodnia indeks największych spółek stracił 0,5 proc., ale ten wynik nie oddaje dynamiki wydarzeń w tym segmencie naszego rynku. W poniedziałek WIG20 z trudem obronił się przed ustanowieniem dołka obecnej fali spadkowej. W środę, po zwyżce sięgającej 1,1 proc., z impetem powrócił powyżej 2200 punktów, dając nadzieję co najmniej na rozpoczęcie poważniejszego wzrostowego odreagowania. Dzień później zaliczył sięgające 1,9 proc. cofnięcie negujące lub w najlepszym przypadku podające w wątpliwość siłę i determinację byków. W każdym razie po czwartkowej sesji sytuacja pozostawała niewyjaśniona, a dalszy rozwój wypadków będzie zależał od nastrojów na światowych rynkach, które pod koniec tygodnia nie prezentowały się najlepiej.