Najniższy od 2009 r. odczyt wskaźnika PMI pokazującego aktywność w polskim przemyśle odbił się szerokim echem w popularnych mediach zgodnie z zasadą, że sensacja się dobrze sprzedaje. W tych samych mediach pojawiło się również niedowierzanie, że w dniu tej publikacji WIG wykonał dawno niewidziany ruch w górę. Czas odświeżyć naszą diagnozę.
W temacie relacji między PMI i polską giełdą wypowiadaliśmy się od lat i można powiedzieć nieskromnie, że mamy pewne doświadczenie w tej dziedzinie. Na nasze autorskie spojrzenie składa się kilka ogólnych, ponadczasowych obserwacji będących punktem wyjścia do bieżących rozważań.
Od przegrzania do mocnego schłodzenia
Po pierwsze, PMI dla polskiego przemysłu w ostatecznym rozrachunku jest nieco bardziej chaotyczną/zmienną wersją PMI w strefie euro – lepiej więc obserwować je łącznie. Warto zwrócić uwagę, że w październiku rodzimy wskaźnik „równał" w dół do europejskiego.
Po drugie, w analizie PMI kluczowe jest to, że porusza się on w wyraźnych cyklach – od przegrzania koniunktury do jej mocnego schłodzenia i z powrotem. Ten rollercoaster obserwujemy od lat. Z przegrzaniem mieliśmy ostatnio do czynienia na przełomie lat 2017/2018 (gdy w modzie było hasło „globalne zsynchronizowane ożywienie") – i wtedy regularnie przed tym ostrzegaliśmy. Od tego czasu sporo się zmieniło. Rodzimy PMI na poziomie najniższym od 2009 r. (a ten w strefie euro od 2012 r.) to najlepszy dowód na to, że faza chłodzenia jest na zaawansowanym etapie. W którymś momencie cykl znów się odwróci.
Po trzecie, w analizowaniu relacji między PMI i rodzimym rynkiem akcji należy pamiętać, że ruchy PMI nie wyprzedzają zachowania WIG. Wręcz przeciwnie, przychylamy się raczej do tezy, że to WIG z pewnym wyprzedzeniem dyskontuje zmiany aktywności w przemyśle lub też przynajmniej porusza się równolegle do tego wskaźnika. Jeśli już PMI ma praktyczne znaczenie dla inwestorów, to są nim wspomniane wcześniej jego stany skrajne, czyli przegrzanie i schłodzenie.