Po wielu latach przerwy rozważania odnośnie do jej skali i tego, czy jest chwilowym problemem, czy realnym zagrożeniem prowadzone są nie tylko wśród inwestorów, analityków i władz monetarnych, ale również w mediach. Podwyżki stóp procentowych, które jeszcze niedawno stanowiły odległą perspektywę, są dziś szeroko rozważaną opcją, której wdrożenie według Janet Yellen, sekretarz skarbu USA i byłej szefowej Fedu, może być korzystne zarówno dla amerykańskiego społeczeństwa, jak i wiarygodności banku centralnego. Pod względem rozmiaru inflacyjnego „szoku" to jednak nie USA, a Polska wiedzie prym i to w globalnej skali. Co ciekawe, na tle świata wyróżniamy się nie tylko tempem wzrostu inflacji, ale również wycen akcji. W ostatnich dwóch miesiącach warszawska giełda stała się liderem światowej hossy. Pytanie tylko, czy krach na rynku kryptowalut schłodzi spekulacyjne nastroje, a szansa na ustanowienie nowych rekordów przez indeks WIG nie zostanie zniweczona, tak jak w styczniu 2018 r.
Kluczowe są ceny surowców. I Chiny
Zgodnie z majowym sondażem Bank Of America rosnąca inflacja już trzeci miesiąc z rzędu jest głównym przedmiotem obaw zarządzających z całego świata. Zdecydowana większość inwestorów spodziewa się, że wzrostowi cen będzie towarzyszył silny wzrost gospodarczy. Dzieje się tak, pomimo że już od kilku miesięcy tylko inflacja jest zgodna lub wyższa od oczekiwań, podczas gdy dane napływające z gospodarek raczej nie nadążają za prognozami. Warto też zwrócić uwagę, że portfele globalnych funduszy na niespotykaną skalę zapełnione są spółkami późnocyklicznymi, takimi jak banki, firmy surowcowe i energetyczne (wydobycie paliw). Malejący, ale wciąż istotny, odsetek zarządzających w dalszym ciągu obstaje przy dominującej w 2020 r. wizji silnego odbicia koniunktury i pozostającej w ryzach inflacji. Wizji, którą wciąż podziela większość banków centralnych.
Z tej perspektywy patrząc, prawdziwym wyzwaniem dla inwestorów i władz monetarnych byłoby załamanie cen na rynku surowców towarzyszące nagłemu spowolnieniu lub recesji w światowej gospodarce. Za tym (mało prawdopodobnym) scenariuszem przemawia jak do tej pory tylko jeden, choć nie taki znów błahy, argument – potencjalne skutki działań decydentów z Pekinu. Chińskie władze starają się ograniczyć zjawisko spekulacji na rynku surowców i sztucznego podwyższania ich cen. Za takimi działaniami mają stać zarówno firmy surowcowe, jak i branża finansowa sprzedająca klientom lokaty strukturyzowane bazujące na cenach ropy, metali i towarów żywnościowych. Poza tym w ciągu kilku ostatnich miesięcy dynamika akcji kredytowej w Chinach wyraźnie spowolniła, co w przeszłości zapowiadało nadejście cięższych czasów nie tylko na rynku surowców, ale także spowolnienie w globalnym przemyśle (wykres 1). Być może to właśnie działania władz w Pekinie przyczyniły się do trwającej od połowy maja korekty cen miedzi, żelaza i stali.
To jednak wciąż za mało, żeby zniwelować inflacjogenny wpływ wcześniejszego wzrostu tych cen na rozprzestrzeniającą się po świecie presję związaną ze wzrostem kosztów produkcji. Tym bardziej że notowania ropy naftowej, której kurs przekroczył właśnie 70 dolarów, sugerują, że zatrzymanie rozpędzonego inflacyjnego pociągu może nie być takie proste. Nawet węgiel, czyli najbardziej niechciany w dobie ESG surowiec, stał się ostatnio towarem „na wagę złota", co przekłada się na ceny prądu.