Wspominając o obligacjach wysokodochodowych (high yield) mamy na myśli przede wszystkim dług emitowany w krajach rozwiniętych, co wynika z przewagi tego typu rozwiązań na polskim rynku funduszy inwestycyjnych. Wraz z paniką, która pojawiła się na rynkach w związku z rozprzestrzenianiem się epidemii koronawirusa, tego typu strategii dotknęła przecena przekraczająca nierzadko ponad 10 proc. W szczytowym momencie spread liczony między amerykańskimi skarbówkami a high yieldami dotarł niemal do poziomu 1100 pkt baz., co oznacza, że powiększył się względem średniej liczonej na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat ponaddwukrotnie.

Sceptycy, porównując obecny kryzys do tego z 2008 r., argumentują, że wspomniany spread dotarł wówczas do okolic 2000 pkt baz. Nie ulega jednak wątpliwości, że porównywanie obu tych recesji nie do końca ma sens, chociażby ze względu na skalę oraz szybkość reakcji największych na świecie banków centralnych. Ogłoszony przez Rezerwę Federalną nieograniczony program skupu aktywów oraz program wsparcia dla dużych pracodawców w praktyce sprawił, że duża część amerykańskiego długu korporacyjnego uzyskała miękką gwarancję Fedu. W tym samym kierunku poszedł również Europejski Bank Centralny, który rozszerzył program skupu aktywów o niefinansowe papiery komercyjne.

Tymczasem dane dostarczane przez JP Morgana wskazują, że w szczytowym momencie średni spread liczony w ramach obligacji skarbowych emerging markets kształtował się w okolicach 700 pkt baz. (większy poziom osiągnięto w 2008 r. w granicach 900 pkt baz.). Z uwagi na fakt, że średnia dziesięcioletnia kształtuje się w okolicach 330 pkt baz., miejsce do odreagowania naturalnie istnieje też w przypadku tej klasy aktywów.

Zarówno w przypadku obligacji high yield, jak i emerging markets, od dołków mogliśmy już zaobserwować odbicie w okolicach jednej trzeciej zasięgu ostatniej przeceny. Uważamy jednak, że rywalizacja między tymi klasami aktywów w średnim terminie może rozstrzygnąć się na korzyść tych pierwszych. Po stronie obligacji emerging markets stoją dodatkowe ryzyka związane chociażby z utrzymującą się siłą dolara, czy też skrajnie niskimi wycenami ropy naftowej. Ponadto faktem jest, że Fed czy EBC są w stanie objąć niewyobrażalną ilość długu, także korporacyjnego, i wziąć na siebie olbrzymią część ryzyka, którym obarczony jest zazwyczaj sektor bankowy. Nie można natomiast oczekiwać tego od państw rozwijających się, w których przypadku powrót do normalności może potrwać znacznie dłużej, szczególnie że podaż długu na świecie w ciągu najbliższego roku drastycznie wzrośnie.