Zabrać i podwieźć

Pick-upy to typowo amerykańskie auta, kojarzone z tamtejszą prowincją, współczesne rumaki Dzikiego Zachodu. A może raczej woły robocze – praktyczne i bardzo wytrzymałe. Dziś zatem dwa takie auta zza oceanu: Ford F1 i Chevrolet C10.

Publikacja: 14.01.2022 13:55

Foto: Auto Classic

 

Co wyróżnia pick-upy? Oczywiście otwarta skrzynia ładunkowa, pozwalająca na szybkie wrzucenie towaru czy narzędzi i jazdę do celu. Taka też jest geneza nazwy, która oznacza po prostu „zabrać" lub „podwieźć". Otwarta „paka" sprawdza się przede wszystkim w ciepłych klimatach, więc te auta podbijały przede wszystkim południową półkulę. Oczywiście z czasem doszły także wersje zamknięte zasłaniane plandeką, sztywną pokrywą lub nadbudówką.

Pick-upy to nieodłączny element amerykańskiego krajobrazu, niewątpliwie rozpropagowane w świecie za sprawą Hollywood. Wizerunek twardych mężczyzn za kierownicami zakurzonych aut dotarł wszędzie. Zaczęto je produkować w wielu krajach, mocną pozycję mają tu Japończycy, którzy oferują m.in. takie legendarne modele, jak Toyota Hilux, Mitsubischi L200 czy Nissan Navara. Jednak to Ameryka jest ich ojczyzną i tam produkuje się ich najwięcej.

Jedną z legend jest Ford F-series, wytwarzany nieprzerwanie od 1947 roku. W 2020 roku wprowadzono już 14. generację tego modelu. Ta sprzed ponad 70 lat była pierwszą powojenną półciężarówką marki. To były mocne, praktyczne i niebrzydkie wozy, a gama składała się aż z ośmiu wersji, które różniły się wielkością, rozstawami osi i ładownością, wynoszącą od 0,5 tony do 2 ton. Sukces przyszedł szybko.

Dużą popularnością cieszył się także model Chevroleta C-10, produkowany od 1964 roku. Był odpowiedzią właśnie na popularność Forda F-Series. Opracowano go w brazylijskim oddziale General Motors. O klientów walczono wieloma wariantami nadwoziowymi, odróżniającymi się rozstawami osi, prześwitem, wielkością kabiny pasażerskiej. Po 21 latach produkcji został zastąpiony przez model D-20, a ten z kolei przez S-10, wytwarzany do dziś.

Reklama
Reklama

Moja propozycja to dwa wozy ze stajni Auto Classic, w które włożono wiele pracy i jeszcze więcej serca. Efekt robi wrażenie. Ford F-series 1 Pickup, z 1950 roku, lśni piękną czerwienią, dwa lata temu dostał nowy lakier. Stan techniczny jest bardzo dobry, po sprowadzeniu z USA został poddany renowacji. Napędza go 220-konny silnik 5.0, oczywiście benzynowy. Skrzynia jest automatyczna. To klasyczne cudeńko wyceniono na 145 000 zł.

Kilkanaście lat straszy jest Chevrolet C10 Pickup z 1968 roku, o równie ognistej barwie. Ma jeszcze większy motor o pojemności 5700 cm sześc. i mocy 270 KM. W tym wozie dokonano jednak pewnych przeróbek, nadając mu nowoczesny szlif. Został od podstaw zbudowany w 2009 roku na nowoczesnym pneumatycznym zawieszeniu, które posiada trzy stopnie wysokości. Także wnętrze ma nową tapicerkę i liczniki zmienione na elektroniczne. „Wersja naszej C10-tki to tak zwany long bed, długa paka, która świetnie sprawdza się np. do przewozu motocykli. Z zewnątrz oryginalny klasyk, a pod karoserią kryje się customowy potwór" – piszą właściciele. Za taką hybrydę trzeba zapłacić 169 000 zł.

Inwestycje alternatywne
Odnaleziony polski Picasso
Materiał Promocyjny
W poszukiwaniu nowego pokolenia prezesów: dlaczego warto dbać o MŚP
Inwestycje alternatywne
Małe sztabki i złote monety królują w rosnących zakupach Polaków
Inwestycje alternatywne
Pozycja długa na rynku sztuki
Inwestycje alternatywne
Retro jest w cenie: BMW 501. Barokowy anioł
Materiał Promocyjny
Bank Pekao uczy cyberodporności
Inwestycje alternatywne
Ciągle z klasą!
Inwestycje alternatywne
Wysoka cena niewiedzy
Reklama
Reklama