Już sam start notowań pokazał, że założenia mówiące o tym, że to popyt przystąpi do ataku, są błędne. WIG20 rozpoczął bowiem dzień pod kreską. Przecena była jednak symboliczna, więc co więksi optymiści mogli liczyć, że tylko kwestią czasu jest, aż indeks największych spółek naszego parkietu wyjdzie na plus. Mijały jednak kolejne godziny handlu, a nic takiego się nie działo. Nasz rynek trwał w zawieszeniu.

Inna sprawa, że i czynników, które skłaniałyby do większej aktywności, było jak na lekarstwo. Bez echa przeszły m.in. dane dotyczące produkcji przemysłowej w Polsce. Argumentów nie dostarczały także i inne europejskie rynki, gdzie również mieliśmy do czynienia z niewielkimi zmianami. Inwestorzy mogli więc w spokoju oddać się konsumpcji pączków.

Nieco więcej zaczęło się dopiero dziać, kiedy do gry weszli inwestorzy ze Stanów Zjednoczonych. Ci jednak dzień zaczęli od sprzedaży akcji. Warto jednak dodać, że dzień wcześniej Wall Street ustanowiło nowe historyczne rekordy. Chęć realizacji choćby części zysków była więc jak najbardziej uzasadniona (inna sprawa, że przecena na Wall Street trwała tylko chwilę).

Parkiet

Problem w tym, że ruch ten został wykorzystany przez inwestorów w Warszawie do sprzedaży akcji. WIG20 w pewnym momencie zaczął tracić ponad 0,5 proc. i szanse na to, że zakończy dzień na plusie, zmalały praktycznie do zera. Ostatecznie stracił 0,7 proc. ¶