Futbol i polityka. Dekada szejków

Dziesięć lat temu szejkowie z Abu Zabi przejęli Manchester City. W futbolowym świecie coś się bezpowrotnie zmieniło.

Publikacja: 08.09.2018 12:31

Szejk Mansour, właściciel Manchester City

Szejk Mansour, właściciel Manchester City

Foto: AFP

Pep Guardiola

Pep Guardiola

AFP

1 września 2008 roku sfinalizowano transakcję, w wyniku której angielski klub trafił w ręce szejków. Już wcześniej horrendalne sumy na piłkarskim rynku wydawał rosyjski oligarcha Roman Abramowicz, który z angielskiej Chelsea – klubu często kojarzonego z chuliganami – uczynił modną drużynę londyńskiej elity. Ale to właśnie inwestycja i późniejsze poczynania nowych właścicieli Manchesteru City wykazały ostatecznie, że w futbolu nie ma już żadnych granic, ani finansowych, ani rozumowych. Cena, zdrowy rozsądek, rachunek zysków i strat – wszystko to przestało mieć znaczenie. Stojący na czele Abu Dhabi United Group szejk Mansour bin Zayed al-Nahyan prawdopodobnie nie liczy, ile pieniędzy wpompował już w futbolowy biznes, zachodzi nawet podejrzenie graniczące z pewnością, że nigdy tego nie robił. Nie musi, bo jest właścicielem pól naftowych i członkiem rodziny królewskiej Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Jego wydatki na piłkarskie hobby liczą już tylko podekscytowani dziennikarze, donoszący o kolejnych finansowych rekordach.

Pół miliona tygodniowo

Z okazji okrągłej rocznicy brytyjski dziennik „The Guardian" podliczył kolejne lata szejkowych zakupów. Lista jest tak długa, że gdyby chcieć zaserwować ją tutaj w całości, zajęłaby sporą część tego artykułu. Zostańmy więc tylko przy najbardziej kosztownych transferach. Na początek do City trafił Robinho – młody Brazylijczyk kosztował 32,5 mln funtów. Rzekomo wielki talent, w rzeczywistości nigdy nie spełnił pokładanych w nim nadziei. W kolejnym sezonie klub wzmocnił Carlos Tévez. Kosztował 25,5 mln, ale był tym cenniejszy, że zanim przywdział błękitną koszulkę City, reprezentował barwy rywala zza miedzy – Manchesteru United. Opłaciło się, Argentyńczyk nie zawiódł. W przeciwieństwie do innego sprowadzonego do klubu napastnika: Roque Santa Cruz nie był wart 17 mln, które za niego zapłacono. David Silva (25 mln), Mario Balotelli (22,5 mln) i Edin Džeko (33 mln) wydatnie przyczynili się do sukcesów City, Silva z powodzeniem gra w drużynie do dzisiaj. Podobnie jak kupiony za 38 mln argentyński napastnik Sergio Agüero. Belg Kevin De Bruyne kosztował majątek (51 mln), ale chyba już się zwrócił, podobnie jak Raheem Sterling (44 mln) i Leroy Sané (37 mln). Ostatni nabytek – Riyad Mahrez – kosztował 60 mln. Na wszystkich piłkarzy wydano – bagatela – 1,3 miliarda funtów.

Na pełnej liście transferów są gracze znakomici, ale jest też wielu takich, którzy kompletnie zawiedli, a pieniądze, które za nich zapłacono, nie były adekwatne do umiejętności. Kiedy tylko klub z Manchesteru interesował się jakimś zawodnikiem, jego cena z miejsca szybowała w górę. Trudno się dziwić, skoro szejkowie i tak byli skłonni płacić. Na początku kupowali piłkarzy bez żadnego planu. Przypominało to łapankę, byle tylko piłkarz miał znane nazwisko. Na liście życzeń pojawiali się najlepsi. Tyle że oni nie mieli zamiaru grać dla drużyny, która poza bajecznymi pieniędzmi nie miała wiele do zaoferowania, w Europie się nie liczyła. City oferowali Milanowi ponad 100 milionów funtów za Brazylijczyka Kakę. Piłkarz miał zarabiać pół miliona funtów tygodniowo! Wielki kibic angielskiej piłki Michał Okoński w książce „Futbol jest okrutny" cytuje angielskiego dziennikarza, prywatnie kibica City, który pisał, że takie pieniądze powinny być przeznaczone na walkę z rakiem albo budowę kolejnego zderzacza hadronów, a nie jako wynagrodzenia dla niechby i najlepszego piłkarza. Kaka ostatecznie nie przeniósł się do Manchesteru. Ale Yaya Touré zarabiał ponad 200 tysięcy funtów tygodniowo, nawet kiedy już nie mieścił się w podstawowym składzie.

Anglia to za mało

Czy kibicom City nie przeszkadza taki sposób dążenia do celu? Pewnie trochę tak, niewątpliwie byłoby lepiej, gdyby do zwycięstw prowadziła ukochaną drużynę armia wychowanków, a nie eskadra zagranicznych gwiazd. Ale czy tego dyskomfortu nie rekompensuje mistrzostwo Anglii? Na przykład to wywalczone w sezonie 2011/2012. W ostatniej kolejce piłkarze City grali u siebie z Queens Park Rangers i w 90. minucie przegrywali 1:2. Mistrzem Anglii był w tym momencie Manchester United. Ale w doliczonym czasie gry najpierw wyrównał Edin Džeko, a zwycięskiego gola zdobył Sergio Agüero. Trybuny oszalały, kibice padali sobie w objęcia, niektórzy płakali ze szczęścia. To na pewno jeden z najpiękniejszych momentów w historii klubu, pierwsze mistrzostwo od 44 lat. Nie może więc dziwić wielki baner z napisem „Dziękujemy, szejku Mansour", wywieszony przez kibiców City podczas jednego z meczów. Trzeba też przyznać nowym włodarzom klubu, że wielkie pieniądze poszły nie tylko na piłkarzy i ich premie, ale także na infrastrukturę. Za samo przemianowanie stadionu z City of Manchester Stadium na Etihad Stadium klub zarobił ponad 300 milionów funtów. Nie zapomniano też o przeszłości, a jest co pielęgnować – klub powstał jeszcze w XIX wieku.

Dziesięć ostatnich lat dla Manchesteru City to trzy tytuły mistrza Anglii. Ostatni sezon był rekordowy – 100 punktów, 32 wygrane mecze w sezonie, miażdżąca przewaga nad rywalami. Ale Anglia to za mało. Celem jest zwycięstwo w Lidze Mistrzów, a w niej „The Citizens" idzie jak po grudzie. Kiedy odpadali z jeszcze większymi od siebie potentatami – Realem Madryt i Barceloną – to jeszcze można było przeboleć. Ale w poprzednim sezonie nie sprostali piłkarzom AS Monaco, a w tym – Liverpoolu. To drużyny z mniejszym potencjałem i budżetem. Fatum Ligi Mistrzów nie zmienił nawet wymarzony przez szejków trener Pep Guardiola, którego wreszcie udało się ściągnąć do Manchesteru. Wcześniej w najważniejszych europejskich rozgrywkach nie radzili sobie jego poprzednicy: Roberto Mancini i Manuel Pellegrini. Zespół City pod wodzą Guardioli gra efektowną piłkę, ogląda się tę drużynę z przyjemnością, ale na Ligę Mistrzów na razie to nie wystarczyło.

Futbol i polityka

W portfelu szejka Mansoura znajduje się także klub piłkarski New York City FC. W drużynie grali Frank Lampard, Andrea Pirlo i David Villa, kiedyś wybitni piłkarze, występujący w reprezentacjach swoich krajów oraz czołowych europejskich klubach. Ale jeżeli szejk myślał, że to wystarczy, by podbić z pozoru słabą amerykańską ligę MLS, to się przeliczył. Dzisiaj w nowojorskim klubie z tej trójki pozostał David Villa, a droga do sukcesów wydaje się wyboista. Jeżeli nie uda się w Stanach, to w odwodzie pozostaje jeszcze kilka klubów: Melbourne City, Yokohama Marinos, Atletico Torque (Urugwaj) albo hiszpańska Girona. Wszędzie tam szejk jest właścicielem większości albo przynajmniej części akcji. A u siebie ma klub Al Jazira, który nie ogranicza się tylko do piłki nożnej.

I tylko niektórzy, jak autor głośnej książki „Klub miliarderów" James Montague pytają, kto tak naprawdę za to wszystko płaci i jaka jest prawdziwa cena? Szejk Mansour nie jest prywatnym biznesmenem, tylko członkiem rodziny królewskiej i wicepremierem kraju. Kraju, który umieszcza opozycjonistów w więzieniach, Human Rights Watch donosi o przypadkach łamania praw człowieka. W sieci dostępny był film, na którym brat szejka Mansoura osobiście torturuje na pustyni swojego byłego wspólnika w interesach. Mówi się więc, że zabawa w futbol ma przykryć wszystkie te brudne sprawy. Szejk nie pojawia się na meczach City (był raz) i nie udziela żadnych wywiadów dotyczących futbolu. Klubem na co dzień zarządza prezes Khaldoon Al Mubarak, który w rozmowie z ESPN wspomina ostatnie dziesięć lat jako „wyjątkową podróż".

Można się na to wszystko oburzać, ale nie da się zaklinać rzeczywistości. Szejkowie będą przejmować kolejne kluby, bo nikt nie odrzuci bajecznych pieniędzy, które oferują. Do wyboru są jeszcze Chińczycy, rosyjscy oligarchowie albo inwestorzy ze Stanów. Ci ostatni – którym z pozoru nie można nic zarzucić – wolą na ogół amerykański model rozgrywek. Liga jest tam zamknięta, nie ma spadków ani awansów, a rywalizacja na najwyższym poziomie zarezerwowana dla tych, którzy mają najwięcej na koncie. Mistrzostwa świata w 2022 roku, jak wiadomo, odbędą się w Katarze. FC Barcelona, której motto brzmi „Więcej niż klub", długo nie miała na koszulkach reklam, aż wreszcie sprzedała miejsce obok klubowego herbu Katarczykom. A trener City Pep Guardiola, który apeluje o uwolnienie katalońskich więźniów, nie zająknie się nawet o więźniach w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Za to z rozmachem wydaje pieniądze rządzących tam szejków.

Autor jest dziennikarzem „Kroniki Beskidzkiej"

Parkiet PLUS
Dlaczego Tesla wyraźnie odstaje od reszty wspaniałej siódemki?
Parkiet PLUS
Straszyły PRS-y, teraz straszą REIT-y
Parkiet PLUS
Cyfrowy Polsat ma przed sobą rok największych inwestycji w 5G i OZE
Parkiet PLUS
Co oznacza powrót obaw o inflację dla inwestorów z rynku obligacji
Parkiet PLUS
Gwóźdź do trumny banków Czarneckiego?
Parkiet PLUS
Sześć lat po GetBacku i wiele niewiadomych