[b]W zeszłym roku kryzys przerwał przygotowania do prywatyzacji cywilnej części Huty Stalowa Wola, odpowiedzialnej za produkcję maszyn budowlanych. Rezygnujecie z tych planów?[/b]
– Przeciwnie, szukamy sposobu na to, jak przyspieszyć ich realizację, ale kryzys dotknął wszystkich wiodących producentów ładowarek, spychaczy i ciągników gąsienicowych na świecie. Słyszymy, że straty mają Komatsu, Terrex, Volvo ale też inni, mniejsi liderzy, wśród których można by upatrywać potencjalnych inwestorów w HSW: Hyundai, JCB, Doosan. Chyba tylko producenci chińscy nie przeżyli tak głębokiego załamania zamówień. Nie brak jednak zastrzeżeń do jakości chińskich maszyn i wiarygodności, zwłaszcza certyfikatów bezpieczeństwa.
[b]Wydawało się, że po wiosennym i letnim ożywieniu wasze ładowarki odzyskują rynek. Ale znów wracacie do ograniczonego czasu pracy i musicie zaciskać pasa.[/b]
– W końcu 2008 r., w najgłębszym dołku rynkowym, mieliśmy na placach niesprzedany sprzęt za 200 mln zł. A bezpieczny dla firmy poziom zapasów to około 70 mln zł. Paradoks polegał na tym, że na sprzedaż większości maszyn mieliśmy umowy, ale kontrahenci masowo rezygnowali z odbioru zamówionych ładowarek, maszyn do układania rurociągów, ciągników gąsienicowych. Pieniędzy na uregulowanie należności nie miały nawet spółki zależne Gazpromu. Żeby utrzymać się na powierzchni, wprowadziliśmy drastyczne oszczędności. Solidarnie załoga i zarząd ponosili finansowe konsekwencje czterodniowego tygodnia pracy i innych posunięć. Dopiero w połowie roku rynek drgnął. Najpierw zamówienia na średnie ładowarki popłynęły od krajowych firm budowlanych. Latem przebudziły się nasze tradycyjne, największe rynki, m.in. rosyjski i kazachski. Ale daleko jest wciąż do poziomu zamówień sprzed półtora roku. Eksperci przewidują, że straty będziemy odrabiać przez lata.
[b]Prywatyzacja części HSW musi więc poczekać na powrót koniunktury?[/b]