Doradzał w tych kwestiach m.in. Hillary Clinton, gdy była sekretarzem stanu. Temat innowacji, jak wiadomo, doskonale się nadaje do ideologicznego lania wody. Iluż to prezesów firm technologicznych z Kalifornii zanudza nas swoimi wizjami „lepszego świata". Na szczęście książka Aleca Rossa „Świat przyszłości" nie wpisuje się w ten nurt. To zgrabnie napisana opowieść o kilku nowych branżach, które już zaczynają mocno zmieniać światową gospodarkę. Od znalezienia swojej niszy w nowych technologiach zależy dobrobyt wielu krajów. Ross przekonuje, że nie da się już zbudować drugiej Doliny Krzemowej, ale można budować centra innowacji oparte na innych technologiach. Robotyka, technologie genetyczne, obróbka wielkich zbiorów danych, cyberbezpieczeństwo, wirtualne waluty i fintech – tam toczy się teraz wyścig o wyłonienie globalnego lidera. W wyścigu tym mogą zwyciężyć wielkie potęgi, takie jak USA czy Chiny, ale na czołowych miejscach mogą znaleźć się kraje, których nie doceniano. Rewolucja technologiczna przekształca nawet Afrykę. Ross nie jest jednak bezkrytycznym wyznawcą „religii technologicznej". W książce zwraca uwagę, że na procesie robotyzacji mogą stracić ludzie biedniejsi i ci, którzy zaczynają kariery zawodowe od wykonywania słabiej opłacanych zajęć. Ze zgrozą przyjmuje perspektywę tego, że roboty mogą odebrać posady studentom dorabiającym sobie do stypendiów. Widzi też ryzyko zwiększonej inwigilacji towarzyszącej wykorzystywaniu nowych technologii oraz złe skutki, jakie czasem przynoszą one relacjom międzyludzkim. Książka Rossa daje do myślenia, a przy tym jest napisana językiem zrozumiałym dla laika niemającego pojęcia, co to jest technologia blockchain czy elektromobilność. Drobną wadą książki jest jednak to, że sprawia ona wrażenie, jakby była pisana pod kampanię wyborczą Hillary Clinton. Jest więc w niej mnóstwo ciepłych wzmianek o Hillary. Towarzyszą im zachwyty m.in. nad ukraińskim prezydentem Poroszenką i Paulem Kagame, dyktatorem z Rwandy. HK