Nie wypada laikowi polemizować z akademikiem, ale przyznaję, że inaczej rozumiałem pojęcie nauki. Sądziłem, że działalność naukowa polega na prowadzeniu badań i tworzeniu aparatu pojęciowego pozwalającego lepiej rozumieć otaczającą nas rzeczywistość, ewentualnie na systematyzowaniu wiedzy. Autor „Patriotyzmu gospodarczego", profesor na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu, a od 2016 r. członek Rady Polityki Pieniężnej, na potrzeby tej publikacji żadnych badań nie prowadził. Ba, nie zdefiniował nawet precyzyjnie przedmiotu swoich rozważań.
A szkoda, bo „patriotyzm gospodarczy" to termin wybitnie niejasny. Na chłopski rozum każdy, kto podejmując decyzje ekonomiczne, ma na uwadze to, aby były korzystne dla polskiej gospodarki, jest patriotą gospodarczym. Ale czy istnieją w Polsce politycy, którzy postępują inaczej? Raczej nie, tyle że mają różne wyobrażenie o tym, co jest dla gospodarki korzystne. Jedni sądzą na przykład, że przedsiębiorstwa co do zasady powinny być prywatne, inni zaś chcą większego udziału własności publicznej. O to, którzy mają rację, można się spierać, ale nie można im odmawiać patriotyzmu. Podobnie jest w przypadku konsumentów. Czy kupienie produktu małej polskiej firmy zamiast alternatywy zagranicznej marki, która zatrudnia w Polsce setki osób, jest aktem patriotyzmu?
Chętnie poznałbym odpowiedź na to i wiele podobnych pytań, ale niestety w książce Łona próżno jej szukać. Nie ma w niej miejsca na takie dylematy właśnie dlatego, że nie jest to praca naukowa, która stawiałaby sobie za cel cokolwiek wyjaśnić. Jest to manifest, którego autor ex cathedra głosi swoje prawdy, nie poddając ich weryfikacji. Na dodatek – co stwierdzam z przykrością, bo temat jest ciekawy – manifest fatalnie napisany, pełen powtórzeń, kolokwialnych zwrotów i irytujących wytłuszczeń. Nie uzasadnia tego fakt, że książka jest zapisem wykładów prof. Łona, bo nic nie stało na przeszkodzie, aby go profesjonalnie zredagować, zamienić język mówiony na pisany. Sprzedawanie takiego bubla za 33 zł jest zachowaniem niepatriotycznym.