Kilka dni temu opublikował pan zaktualizowane prognozy inflacji na najbliższe lata. Zakładają, że inflacja w br. wyniesie średnio 3,2 proc., nieco mniej niż w 2020 r. Właśnie dowiedzieliśmy się, że już w marcu inflacja przyspieszyła do 3,2 proc. z 2,4 proc., a na tym prawdopodobnie się nie skończy. Czy to oznacza, że ten świeży jeszcze scenariusz inflacyjny już jest nieaktualny?
Wstępny szacunek inflacji okazał się o 0,2 pkt proc. wyższy, niż założyliśmy. Musimy sobie odpowiedzieć na pytania, czy to odchylenie będzie trwałe i czy nie będzie narastało. W takim przypadku rzeczywiście należałoby się zastanowić na rewizją prognozy na cały rok. Ale w tej chwili trudno to ocenić. Tym, co nas w marcowych danych zaskoczyło, była głównie inflacja bazowa. Spodziewaliśmy się, że wyniesie 3,7 proc. rok do roku, a prawdopodobnie sięgnęła 3,9 proc. Nie znamy jeszcze szczegółowych danych dotyczących struktury inflacji, więc obecnie możemy tylko podejrzewać, że wiązało się to z czasowym poluzowaniem antyepidemicznych ograniczeń. W takiej sytuacji wiele podmiotów gospodarczych mogło próbować odbudować utracone przychody, co mogło prowadzić do wzrostu cen.
Marcowy wzrost inflacji to w dużej mierze efekt niskiej bazy odniesienia sprzed roku, szczególnie w przypadku cen paliw. Na to nakładają się podwyżki cen administrowanych. Oba czynniki mają charakter przejściowy. Czy są jakieś fundamentalne powody, aby oczekiwać, że inflacja będzie trwale utrzymywała się powyżej 3 proc. albo nawet przyspieszała?
Fundamentalnych powodów w zasadzie nie ma. Jeśli deprecjacja złotego nie będzie dalej postępowała, a w perspektywie kilku miesięcy trend się odwróci i będziemy mieli do czynienia z aprecjacją kursu, to impuls inflacyjny z tego tytułu będzie nieznaczny. Takie są nasze oczekiwania. Sądzimy, że główną przyczyną silnego osłabienia złotego w ostatnich dniach była sytuacja epidemiczna i związana z tym niepewność. Gdy miniemy szczyt trzeciej fali epidemii i pojawią się oczekiwania na silne ożywienie już pod koniec II kwartału, złoty zacznie się szybko umacniać w kierunku 4,50 zł za euro. Dodatkowo w naszych prognozach zakładamy, że ten rok będzie się charakteryzował spowolnieniem wzrostu płac zarówno w sektorze przedsiębiorstw, jak i – w jeszcze większym stopniu – w całej gospodarce. Nadal nie jesteśmy też w fazie przegrzania gospodarki. To może nastąpić w 2022 r., wtedy gospodarka może już operować powyżej swojego potencjału. W 2023 r. ten efekt będzie jeszcze silniejszy. Wtedy będziemy mogli mówić o fundamentalnej presji inflacyjnej, z którą NBP będzie sobie musiał poradzić. W tej chwili wysoki poziom inflacji bazowej trudno tłumaczyć czynnikami fundamentalnymi. To jest raczej skutek podwyżek cen administrowanych oraz tych, które w jakiś sposób wiązały się z przebiegiem pandemii. Ten efekt powinien wygasać w kolejnych kwartałach. Wedle naszej prognozy inflacja bazowa już w miesiącach letnich znajdzie się na poziomie zbliżonym do celu inflacyjnego NBP (2,5 proc.), a następnie jeszcze spadnie. W tym roku trudno będzie mówić o inflacji będącej skutkiem zbyt szybko rosnącego popytu, a więc takiej, której się najbardziej obawiamy.