Bill Gross, jeden z szefów towarzystwa funduszy inwestycyjnych PIMCO, powiedział niedawno, że „rynek akcji jest martwy". Według niego, stopy zwrotu z akcji nie będą już tak wysokie, jak były średnio w minionych 100 latach. Zgadza się pan z tą kasandryczną wizją?
Nie chcę bezpośrednio odnosić się do komentarzy Grossa. Mogę jednak powiedzieć, że pogląd, jakoby inwestowanie w akcje nawet w długim horyzoncie czasowym było pozbawione sensu, jest anachronizmem. Wszyscy wiemy, że rynek akcji ma za sobą najgorszą dekadę od czasu wielkiej depresji. Ale to już się wydarzyło. Gdy teraz inwestorzy nadal zamiast akcji kupują obligacje skarbowe, robią to na podstawie fałszywych przesłanek.
Po prostu mają awersję do ryzyka, a sądzą, że obligacje są bezpieczne...
Dokładnie, ale bezpieczeństwo obligacji jest iluzją. Inwestorzy sądzą, że kupując obligacje zagwarantują sobie co najmniej odzyskanie zainwestowanych pieniędzy. Ale próbując ochronić kapitał, mimowolnie wystawiają go na ryzyko. Rentowność obligacji uważanych za bezpieczne jest niższa, niż oczekiwana inflacja, więc siła nabywcza portfeli obligacji maleje. Tymczasem akcje są w długim terminie wiarygodnym zabezpieczeniem przed inflacją.
Równocześnie stopy procentowe mają już niewiele miejsca na dalszy spadek, który mógłby popchnąć w górę ceny obligacji. Wystarczy zaś niewielki wzrost tych stóp, aby ceny obligacji mocno spadły. To dlatego, że średnia zapadalność tzw. bezpiecznych obligacji wyraźnie się w ostatnich dekadach wydłużyła. A zapadalność to w pewnym sensie miara wrażliwości cen obligacji na zmiany stóp procentowych. Np. cena pięciolatek zmieni się o 5 proc. przy zmianie stóp procentowych o 1 pkt proc. Inwestorzy muszą więc uważać, aby nie przespać podwyżek stóp.