Niemal ze wszystkich stron słychać dziś o zaletach tzw. spółek wzrostowych, które rzeczywiście prezentują się nawet w czasach pandemii koronawirusa od bardzo dobrej strony. Czy jednak tak szerokie przekonanie inwestorów o zwyżkach tego typu firm nie powinno być ostrzeżeniem?
Z jednej strony sami musimy przyznać, że nasze przyzwyczajenia zakupowe w ostatnim czasie zmieniają się. Korzystamy coraz częściej i więcej z usług gigantów technologicznych, czy to decydując się na nowe narzędzia czy rozszerzając zakres tych, z których korzystaliśmy dotąd. Rosnące zainteresowanie takimi usługami nie dziwi, a ich udział w zakupach konsumentów stopniowo rośnie.
A czy jest to wciąż dobry pomysł dla inwestorów? Powyższe sugeruje, że tak, ale z drugiej strony nagromadzenie wielu chętnych, a także monopolizowanie niektórych części naszego życia przez pojedyncze firmy staje się dość niebezpieczne. Inwestowanie w takie spółki nie jest więc dziś pozbawione np. ryzyka prawnego, jak choćby odgórnego podziału firm na mniejsze, ponieważ zaczynają one kontrolować dużą część naszego życia bądź gromadzą zbyt dużą ilość naszych danych, które mogą wykorzystać do innych celów, niż zostały im one udzielone pierwotnie.
Oczywiście trudno byłoby dziś namówić inwestorów do powrotu do firm z tradycyjnej ekonomii. Dlaczego dziś mieliby kupować akcje jakiejś huty czy fabryki, skoro świat się na tyle pozmieniał, że o wiele bardziej potrzebne są usługi firm informatycznych. Spółki wzrostowe są więc dziś tzw. must have, ale jak ze wszystkim warto stosować umiar, bo ryzyka są. Zastanówmy się np., co by było, gdyby następny wirus miał formę zdigitalizowaną i pozbawił dużą część populacji dostępu do internetu?
Maj zwykle jest trudny dla rynków akcji, ale obligacje dziś raczej nie są dobrą alternatywą. Jak wygląda stosunek korzyści do ryzyka poszczególnych obszarów rynku?