Podatkowe tsunami dla małego biznesu

Może i reforma rządu PiS dobrze diagnozuje problemy w systemie danin i składek dla przedsiębiorców, ale zaproponowana recepta na ich rozwiązanie jest fatalna.

Publikacja: 09.08.2021 14:24

Podatkowe tsunami dla małego biznesu

Foto: Adobestock

Zmiany w systemie podatkowo-składkowym proponowane w ramach nowego programu PiS Polski Ład kryją m.in. drastyczną podwyżkę danin dla wielu tysięcy osób prowadzących działalność gospodarczą.

– Skrajna stawka podatkowa dla tzw. liniowców wzrośnie krańcowo z obecnych 19 proc. do 32 proc., co oznacza wzrost obciążeń o prawie 70 proc. w porównaniu ze stanem sprzed pięciu lat – alarmuje Paweł Wojciechowski, były minister finansów, główny ekonomista Pracodawców RP. Ten wzrost to efekt likwidacji ryczałtu w składce zdrowotnej, jaką dziś płacą działalności gospodarcze, i zastąpienia go 9-proc. składką proporcjonalną od dochodu, której nie będzie można odliczyć od podatku PIT. – Jeśli do tego dodamy 4-proc. daninę solidarnościową dla dochodów powyżej 1 mln zł rocznie, to mamy łącznie 32 proc. – wyjaśnia Wojciechowski.

Oprócz liniowców (czyli firm rozliczających się wedle 19-proc. liniowego podatku PIT) w efekcie zmiany w składce zdrowotnej stratni będą też drobni przedsiębiorcy na karcie podatkowej i ryczałcie, a także ci rozliczający się na skali podatkowej – wynika z wyliczeń Konfederacji Lewiatan. Słowem, prawie wszystkie jednoosobowe działalności gospodarcze, a takich podmiotów w Polsce mamy 2,2 mln.

Sprawiedliwość i solidaryzm

Nic dziwnego, że przedsiębiorcy ostro protestują przeciwko tym propozycjom, argumentując, że pandemia to najgorszy moment na wzrost obciążeń. I dodają, że na zmianach najbardziej ucierpi mały polski biznes, czyli ten sektor, który rząd PiS obiecał chronić i wspierać najbardziej. Pytanie, jakimi przesłankami kieruje się rząd, proponując tak niekorzystne rozwiązania.

Z ust polityków płyną zapewnienia o bardziej sprawiedliwych podatkach, a Ministerstwo Finansów wyjaśnia, że „nowe rozwiązanie ma wyrównać położenie osób zatrudnionych na umowie o pracę i osób, które prowadzą jednoosobową działalność gospodarczą". Zdaniem resortu nie jest bowiem sprawiedliwe, że osoby wykonujące taką sama pracę i zarabiające tyle samo płacą diametralnie różne składki na NFZ w zależności od formy zatrudnienia. Jako przykład podaje, że pracownik na etacie o dochodach rzędu ok. 8,3 tys. zł na miesiąc płaci obecnie ok. 750 zł składki, zaś przedsiębiorca o takich samych zarobkach tylko 380 zł. Im wyższe dochody, tym różnica robi się bardziej „przekonująca", bo przy zarobkach rzędu 40 tys. zł na miesiąc etatowiec zapłaci 3,8 tys. zł, a przedsiębiorca – wciąż 380 zł.

GG Parkiet

Taka konstrukcja, przekonuje dalej resort, powoduje, że w „w efekcie za leczenie wszystkich Polaków płacą prawie wyłącznie etatowcy". Po zmianach zaś „na służbę zdrowia wszyscy wreszcie złożymy się solidarnie".

Dobra diagnoza

Na pierwszy rzut oka takie argumenty wydają się dosyć rozsądne. – Rzeczywiście, w Polsce mamy pewien unikatowy na skalę światową system, który pozwala osobom samozatrudnionym płacić zdecydowanie niższe daniny, niż płacą osoby zatrudniane na podstawie umowy o pracę – przyznaje Jarosław Neneman z Uniwersytetu Łódzkiego, były wiceminister finansów. – W sumie samozatrudnienie jest bardzo atrakcyjną formą działalności i bardzo się w Polsce upowszechniało, szczególnie jeśli chodzi o korzystanie z preferencji liniowego PIT i ryczałtowego ZUS – zaznacza Neneman. Jego zdaniem na dłuższą metę jest to jednak nie do utrzymania i wcześniej czy później trzeba zmniejszyć różnice w obciążeniach między różnymi formami pracy. – Patrząc z tego punktu widzenia, diagnoza postawiona przez resort finansów jest nawet słuszna, ale zaproponowana w Polskim Ładzie metoda – fatalna. Bo te propozycje nie rozwiązują systemowych problemów, ale raczej je mnożą, czego przykładem jest chaotyczne mnożenie ulg podatkowych czy zachęcanie do ryczałtu od przychodów ewidencjonowanych, a więc formy opodatkowania, która bardzo sprzyja szarej strefie – ocenia ekspert.

Problem niskich emerytur

– Rządowe propozycje, zamiast upraszczać system podatkowy, jeszcze bardziej go komplikują. Wynika to z braku kompleksowego podejścia np. w ujednoliceniu baz podatkowych. Redystrybucyjny cel reformy wiąże się z powszechnie wspieranym celem wzrostu nakładów na opiekę zdrowotną. Dlatego reforma dokonuje zmian wokół składki zdrowotnej, aby przykryć motyw fiskalny – argumentuje Paweł Wojciechowski.

Jak wyjaśnia, składka zdrowotna, choć z definicji jest składką ubezpieczeniową, de facto nie spełnia swojej funkcji, bo wysokość świadczeń zdrowotnych nie ma żadnego związku z wartością zapłaconej składki. Zupełnie inaczej jest za to ze składką na ubezpieczenia emerytalno-rentowe. W tym przypadku, ile kto uskłada sobie ze składek w ZUS, taką dostanie emeryturę. – Osoby prowadzące działalność gospodarczą płacą niskie, ryczałtowe składki ZUS i będę mieć także niskie świadczenie w przyszłości. Porządna reforma powinna przede wszystkim rozwiązać ten największy problem w systemie, a nie zwiększać akurat składkę zdrowotną, czyli tę, która jest czystym podatkiem. Tymczasem Polski Ład nie odnosi się do tej kwestii nawet słowem – ocenia Wojciechowski.

Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich, wylicza, że po zmianach łączne obciążenia quasipodatkowe (PIT i składka zdrowotna) dla działalności gospodarczej wynosić będą przeciętnie 24 proc., a dla pracowników 19 proc., przy miesięcznym dochodzie brutto 15 tys. zł. Ci pierwsi ponosić więc będą większy ciężar podatkowy, a w zamian nie dostaną większych czy lepszych świadczeń od państwa.

Sprzeczne cele

– Ale to niejedyny problem z rządową reformą. Jeśli celem ma być zmniejszenie arbitrażu podatkowego między różnymi formami zatrudnienia, to to też raczej się nie uda – zaznacza Łukasz Kozłowski. Jak wyjaśnia, rząd, uderzając fiskalnie w liniowców, jednocześnie otwiera furtkę do powszechniejszego korzystania z ryczałtu podatkowego. – A ten może być równie atrakcyjny jak samozatrudnienie na podatku liniowym – wskazuje Kozłowski.

Dalej, jednym z celów reformy ma być też zmiana struktury polskiej przedsiębiorczości. Zdaniem resortu finansów te jednoosobowe działalności, które są de facto średnimi czy dużymi przedsiębiorstwami zatrudniającymi pracowników, powinny przekształcić się w spółki kapitałowe. Te mniejsze mogą zaś przejść na ryczałt. – Ten cel jest jednak sprzeczny z celem podstawowym, czyli zwiększeniem finansowania ochrony zdrowia. Bo spółka kapitałowa nie płaci składki zdrowotnej, a przy ryczałcie ma ona pozostać na niskim poziomie. Promowanie ryczałtu to zaś hodowanie szarej strefy – wskazuje Kozłowski.

Pomylenie pojęć

W analizie reform Polskiego Ładu warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden element. – Resort finansów wskazuje, że jednoosobowa działalność gospodarcza to forma zatrudnienia. A przecież to pomylenie pojęć. Firma i zatrudnienie to dwa różne światy – replikuje Przemysław Pruszyński, ekspert podatkowy Konfederacji Lewiatan. – Prowadzenie biznesu wiąże się z ciągłym ryzykiem, nikt przedsiębiorcy nie gwarantuje stałych dochodów. Właściciel firmy zatrudniającej pracowników odpowiada za ich wynagrodzenia, musi zapewnić kapitał na rozwój swojego biznesu, gromadzić poduszkę bezpieczeństwa w razie niepowodzeń itp. Mówienie, że wzrost danin dla właścicieli firm to jakaś sprawiedliwość podatkowa wobec etatu, to zupełne nieporozumienie – uważa Pruszyński.

– W Polsce mamy historycznie źle ukształtowany system form działalności gospodarczej – mówi Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. – Po 2000 r. ludzie na masową skalę zaczęli uciekać w samozatrudnienie, reżim prawny dla spółek kapitałowych został zaś skrojony dla największych korporacji, co spowodowało, że dziś mamy przepaść miedzy reżimami prawnymi dla jednoosobowej działalności gospodarczej a spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. To właśnie kwestia uporządkowania tego sytemu, stworzenia warunków prawno-podatkowych dostosowanych do potrzeb drobnej działalności, działalności na własną rękę, małego biznesu oraz dla korporacji, wymaga najpilniejszej reformy. To, co proponuje rząd PiS, wprowadza jedynie jeszcze większy chaos w tym zakresie – podsumowuje Kaźmierczak.

Opinie

Łukasz Czernicki, główny ekonomista Ministerstwa Finansów

Czytając nagłówki w mediach, można odnieść wrażenie, że zmiany podatkowe w Polskim Ładzie uderzą w większość Polaków. Z wyliczeń Ministerstwa Finansów wynika natomiast, że 18 mln płatników będzie miało niższe obciążenie publiczno-podatkowe. Na drugim biegunie będzie ok. 2,6 mln osób ze zwiększonymi zobowiązaniami, a dla prawie 6 mln reforma będzie obojętna. To prosta matematyka, 18 mln to znacznie więcej niż 2,6 mln. Inaczej mówiąc, sześć razy większa jest pula beneficjentów niż tych, na których skupia się debata, a więc osób relatywnie lepiej zarabiających.

Jeżeli są tacy, dla których powyższe dane nie są wystarczająco wiarygodne, to polecam lekturę analizy przygotowanej 19. maja tego roku przez CenEA (Centrum Analiz Ekonomicznych), niezależną fundację naukowo-badawczą, która wskazuje, że dla prawie 4/5 gospodarstw domowych reforma będzie oznaczała obniżkę danin, a dla 1/10 z nich będzie ona neutralna.

Wracając jednak do tych najlepiej zarabiających – zauważmy, że to najczęściej osoby na działalności gospodarczej. Obecnie są one w uprzywilejowanej sytuacji – płacą znacząco niższe podatki i składki niż zatrudnieni na umowę o pracę. Uwzględniając pewne ryzyko związane z prowadzeniem działalności, proponujemy zmniejszenie dysproporcji między umową o pracę a prowadzeniem jednoosobowej działalności gospodarczej, tak aby system podatkowo-składkowy był bardziej sprawiedliwy.

Adam Abramowicz, rzecznik małych i średnich przedsiębiorstw

Zmiany w systemie podatkowo-składkowym, proponowane w Polskim Ładzie w obecnym kształcie, oznaczają wzrost obciążeń dla większości działalności gospodarczych w Polsce. Przykładowo stawka podatkowo-składkowa dla branży budowlanej, zawodów medycznych oraz zawodów technicznych po uwzględnieniu składki zdrowotnej wzrośnie z 14 do ponad 18 proc. Najbardziej stratni będą tzw. liniowcy. Tu straty poniosą wszyscy, także ci, którzy osiągają stosunkowo niewielkiej dochody. Można się obawiać, że choć formalnie ten sposób opodatkowania PIT nie zniknie z polskiego systemu, to stanie się on zupełnie nieatrakcyjny. Firmy albo przejdą na zasady ogólne rozliczeń, tzw. skalę podatkową, w ramach których można korzystać m.in. z kwoty wolnej, a która ma wzrosnąć do niebagatelnych 30 tys. zł, albo na spółki komandytowe. Oznaczałoby to faktyczną likwidację 19-proc. podatku liniowego, choć na jego utrzymaniu powinno nam najbardziej zależeć. To jedna z najcenniejszych zdobyczy legislacyjnych ostatnich 30 lat, pomaga w rozwoju firm, tworzeniu miejsc pracy, zwiększaniu wydajności i innowacyjności gospodarki, a jednocześnie zapewnia coraz większe wpływy do budżetu państwa. Jeśli rząd chce walczyć z fikcyjnym samozatrudnieniem, powinien do tego wykorzystać istniejące sposoby prawe. Uderzenie w 19-procentowy liniowy PIT pod pozorem zmniejszania arbitrażu między formami zatrudnienia i zwiększania progresji podatkowej jest wylaniem dziecka z kąpielą.

Parkiet PLUS
Prezes Tauronu: Los starszych elektrowni nieznany. W Tauronie zwolnień nie będzie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Czy bitcoin ma szansę na duże zwyżki w nadchodzących miesiącach?
Parkiet PLUS
Impuls inwestycji wygasł, ale w 2025 r. znów się pojawi
Parkiet PLUS
Jak kryptobiznes wygrał wybory prezydenckie w USA
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Szalona struktura polskiego wzrostu
Parkiet PLUS
Warszawska giełda chce być piękniejsza i bogatsza