Nie chciałem tego robić, zostałem do tego zmuszony – skomentował decyzję o poddaniu się szczepieniu na Covid-19 Andrew Wiggins. Gwiazdor Golden State Warriors od pół roku upierał się, że nie przyjmie żadnego z dostępnych na rynku preparatów. Opowiadał, że w jego rodzinie nie zaszczepił się nikt i on też nie zamierza się wyłamywać. Jeszcze tydzień temu przekonywał, że będzie „walczył o to, w co wierzy i co uważa za słuszne", ale NBA nie pozostawiła mu wyjścia.
Władze ligi wydały liczący 65 stron protokół sanitarny. Wśród obostrzeń, które mają dotknąć graczy niezaszczepionych, znalazły się m.in. konieczność zachowywania dystansu społecznego w szatni i spożywania posiłków w oddzielnych pomieszczeniach, do tego obowiązkowe testy.
To byłoby jeszcze do zniesienia, ale fakt, że NBA postanowiła stosować się do przepisów narzuconych przez lokalne władze, dla antyszczepionkowców oznacza spore kłopoty. Departament Zdrowia Publicznego w San Francisco, gdzie siedzibę mają Warriors, orzekł pod koniec września, że niezaszczepione osoby powyżej 12. roku życia nie będą mogły uczestniczyć w imprezach masowych odbywających się w zamkniętych obiektach. I bez znaczenia jest to, czy są kibicami, pracownikami klubu czy zarabiającymi miliony gwiazdorami.
– Każdy, kto nie dostosuje się do lokalnych obostrzeń i nie weźmie przez to udziału w meczu, nie otrzyma za ten mecz wynagrodzenia – ostrzegł rzecznik NBA Mike Bass.
Tylko dla pieniędzy
Wiggins stanął przed dylematem: pozostać wiernym swoim poglądom i grać tylko w meczach wyjazdowych, czy jednak przyjąć szczepionkę. Szukał różnych możliwości obejścia przepisów. Powoływał się na względy religijne, ale NBA była nieugięta. W końcu się poddał i pozwolił zaszczepić, choć nie ukrywał, że kierowały nim wyłącznie pobudki finansowe.