W tym roku na świecie doszło do wielu ogromnych IPO, jednak niektóre z nich nie zadowoliły inwestorów. Przykłady spółek, których notowania po debiucie wyraźnie wzrosły, po czym rozpoczęła się mozolna wyprzedaż, można znaleźć w Azji, USA czy Europie. Czy mają one jeszcze potencjał?
Ciężkie czasy dla chińskich firm
W trudnej sytuacji znajdują się akcjonariusze Kuaishou, czyli chińskiego konkurenta popularnego na świecie TikToka, który zadebiutował w tym roku na giełdzie w Hongkongu. Popyt w IPO dopisał i spółka uplasowała akcje po 115 dolarów hongkońskich, dzięki czemu wartość oferty wyniosła w przeliczeniu 5,4 mld USD. Było to największe IPO w branży technologicznej od czasu debiutu Ubera. Również w początkowych dniach po debiucie popyt dopisywał i akcje zdrożały do 415 dolarów hongkońskich. Później nastroje inwestorów wyraźnie się pogorszyły i obecnie akcje kosztują po 82,75 dolara hongkońskiego, czyli mniej niż w IPO, oraz o 80 proc. poniżej szczytu.
Nastawienie inwestorów wobec chińskich spółek technologicznych zmieniło się po tym, jak Pekin zwiększył nadzór nad tym sektorem, a organy regulacyjne rozpoczęły kontrole gigantów technologicznych, które nierzadko kończyły się karami finansowymi. Część analityków zmieniła jednak zdanie po ostatniej ostrej wyprzedaży. We wrześniu m.in. Nomura i Credit Suisse wydali rekomendacje odpowiednio „kupuj" oraz „przeważaj" dla akcji Kuaishou.
Również inny tegoroczny debiutant z Chin doznał mocnej przeceny. Didi, właściciel najpopularniejszej aplikacji do zamawiania przejazdów w Chinach, zadebiutował pod koniec czerwca na giełdzie NYSE. Spółka nie wybrała giełdy w Chinach, tylko w Stanach Zjednoczonych, po czym rozpoczęły się jej problemy z regulatorami.
Didi sprzedawało w IPO akcje po 14 USD za walor, a wartość oferty wyniosła w sumie 4,4 mld USD, co było największym chińskim IPO w USA od czasu oferty Alibaby w 2014 r. Jednak po tym jak notowania osiągnęły szczyt krótko po debiucie, spadły od tego czasu o blisko 50 proc.