Dokładnie rok temu najważniejszym tematem inwestycyjnym była wysoka i rosnąca inflacja oraz negatywne reperkusje związane z wojną w Ukrainie. Aktualnie wydaje się, że oba zagadnienia zeszły na boczny tor i ustąpiły miejsca bardziej optymistycznym narracjom. Czy taki zwrot jest słuszny?

Wojna w Ukrainie zeszła na dalszy plan. Inwestorzy na całym świecie przyzwyczaili się do trwającego konfliktu, którego zakres terytorialny okazał się ograniczony i na chwilę obecną raczej niezagrażający państwom ościennym. Oczywiście sytuacja Ukrainy pozostaje trudna, ale globalna gospodarka wykazała się sporą dozą elastyczności w radzeniu sobie z negatywnymi efektami konfliktu. Ceny surowców pierwotnie wyraźnie wzrosły na wieść o wojnie, ale od kilku już miesięcy trend jest zgoła przeciwny. Ważna w tym względzie była miniona zima, kiedy kluczowych surowców na Starym Kontynencie nie zabrakło. To bowiem w Europie ryzyko problemu z ich dostępnością było jednym z ważniejszych. Oczywiście do pewnego stopnia otwarte pozostaje pytanie o kolejną zimę, ale na chwilę obecną ten temat nie wydaje się istotny z inwestycyjnego punktu widzenia.

Drugim ważnym aspektem była wysoka inflacja, która de facto była główną bolączką inwestorów, oczywiście wraz z jej konsekwencjami związanymi z zaostrzającą się polityką pieniężną. W tym roku narracja uległa odwróceniu i to dezinflacja gra pierwsze skrzypce. Wydaje się, że inwestorzy uwierzyli w przejściowy charakter wysokiej inflacji. Wymienianych jest wiele argumentów za tym przemawiających. Spadające ceny surowców są jednym z nich. Wyraźna poprawa w drożności globalnych łańcuchów dostaw jest kolejnym. Otwierające się po lockdownie Chiny nie stały się eksporterem inflacji, czego jeszcze nie tak dawno można się było obawiać.

Można odnieść wrażenie, że zmiana narracji wydaje się zaskakująca, gdyż podobna jest do zwrotu o 180 stopni. Rok temu niektórzy wskazywali niemalże na ryzyko ocierające się o hiperinflację, a w tym pojawiły się opinie o możliwej deflacji. Z pewnością rynek uważa, że problem inflacji nie okaże się tak dotkliwy, jak można było jeszcze niedawno sądzić. W konsekwencji stopy procentowe powinny się normalizować. Już to założenie można do pewnego stopnia kwestionować, gdyż główne banki centralne bardziej ostrożnie podchodzą do łagodzenia swojego nastawienia. Bankierzy nie chcą powtórzyć błędów z lat 70. Oczywiście obecna sytuacja nie jest dokładnym odzwierciedleniem tej sprzed pięciu dekad, ale racjonalne byłoby przyjęcie założenia, że wystrzał inflacji niekoniecznie przeminie równie szybko, jak się wcześniej pojawił. Wydaje się, że druga połowa tego roku przyniesie „sprawdzam” dla tego scenariusza.