Waluty Europy Środkowej, w tym złoty, są o kilkanaście procent droższe niż w lutym, w czasie największej niepewności na rynkach. Oczywiste jest, że aprecjacja jest wprost proporcjonalna do wiary międzynarodowych inwestorów w ożywienie gospodarcze na świecie. Moim zdaniem ma jednak dość kruche podstawy...
Na prawie każdą publikację optymistycznych danych z amerykańskiej gospodarki kurs złotego odpowiada wzrostem, i to niejednokrotnie bardzo silnym (na przykład o 2 proc. wobec euro w środę). Zjawisko ma szerszy zasięg, bo często jeszcze mocniej zyskują węgierski forint i czeska korona. Dodatkowo mniej więcej od połowy zeszłego tygodnia znacząco zwiększył się popyt na papiery skarbowe państw regionu. Wszystko to musi cieszyć przede wszystkim osoby spłacające kredyty walutowe, firmy, które nie uporały się jeszcze z problemem opcji, ministrów finansów oraz importerów.
Ale spoczywanie na laurach może być przedwczesne. Przypominają o tym dni takie jak wczorajszy, gdy aprecjacja trwała w najlepsze, aż do chwili ogłoszenia raportu z amerykańskiego rynku pracy. Jako że ten przyniósł informacje gorsze od oczekiwanych, wspomniane waluty natychmiast się osłabiły - złoty mniej, forint i korona bardziej. Pomyślmy, jak mógłby wyglądać odpływ kapitału z naszej części świata, gdyby danych gorszych, niż przewidywano, napłynęło z Ameryki więcej. Od kilku miesięcy przyzwyczajamy się do sygnałów, zwiastujących ożywienie.
Ale na razie wskaźniki makroekonomiczne, choć spadają wolniej niż w I kwartale, to jednak nadal spadają. Recesja wciąż trzyma się mocno, a w takim razie powinniśmy ostrożnie podchodzić do perspektyw naszej waluty.
[link=http://www.parkiet.com/temat/79.html]Obserwuj notowania z rynków walutowych[/link]