Po godzinie 8:00 pojawił się impuls wzrostowy na parze EURPLN, który można potraktować jako możliwe wyjście jednego z większych inwestorów z polskiego rynku. Skala deprecjacji złotego jest zaskakująca nie tylko dzisiaj, ale także ogółem od czasu zakończenie greckiej gorączki na rynkach. Potem teoretycznie wpływ miały mieć Chiny i zmniejszana przez to ekspozycja dużych graczy na kraje CEE (w podobnym tempie wtedy tracił także węgierski forint).
W ostatnich dniach dodatkowo pojawił się argument o potencjalnym ryzyku politycznym i jakkolwiek ciężko je interpretować w sensie realnych danych lub scenariuszy, to zmiana władzy zdaje się być samospełniającą się przepowiednią wywołującą niepokój wśród traderów, którzy zaczęli pozbywać się polskiej waluty na rynku. Czy słusznie?
Kluczowy do analizy złotego jest fakt, że z fundamentalnego punktu widzenia ostatnio nie zmieniło się kompletnie nic. Polska gospodarka zgodnie z danymi z połowy roku lekko spowolniła, ale można to potraktować jako mały podcykl w dłuższym cyklu koniunkturalnym, który jest zdecydowanie bardziej optymistyczny niż np. ten w strefie euro, w przypadku której wzrost gospodarczy dosłownie ugrzązł w okolicach 1% i wydaje się tracić potencjał do dalszych wzrostów mimo usilnych starań ze strony EBC w pobudzaniu akcji kredytowej.
Aktualnie w Unii Europejskiej Polska prezentuje najwyższy poziom wzrostu PKB, a dobre wyniki eksportu pomimo umocnienia złotego na początku roku oraz osiągnięcie nadwyżki na rachunku obrotów bieżących pokazują, że z fundamentalnego punktu widzenia polska waluta wydaje się niedowartościowana. Zwłaszcza w kontekście oczekiwania na jakiekolwiek luzowanie polityki pieniężnej, które przy obiektywnym powołaniu składu Rady nie nastąpi, co stwarza pole do zaskoczenia rynków przez „jastrzębi" ton RPP.
Paweł Ropiak