Bardzo słabo radziły sobie wczoraj giełdy w Europie, które nie zdążyły skorzystać na odwróceniu nastrojów w USA, gdzie blisko 1.5% spadki z początku sesji, nie przeszkodziły inwestorom zakończyć handlu wyraźnie nad kreską. Sesja w Azji także przebiegała w niejednorodny sposób. Indeksy w Chinach straciły ponad 6%, natomiast japoński Nikkei znalazł się na solidnych, ponad 1% plusach. Dodatkowo na rynku walutowym z pewnością nie widzieliśmy natomiast ruchów, które sugerowałyby na odwrót od ryzyka. Najprostszym wytłumaczeniem wydaje się więc lokalność problemów, które mają niekorzystny wpływ tylko na niektóre rynki.. W Unii Europejskiej inwestorzy obawiają się ewentualnych skutków Brexitu, które byłyby niezwykle niekorzystne nie tylko dla Wielkiej Brytanii, lecz także dla niemieckich eksporterów, dla których brytyjski rynek jest niezwykle istotny. Nie mogą więc dziwić spadki na głównych europejskich parkietach oraz słabość euro. Pozostaje ono co prawda mocniejsze od brytyjskiego funta. Jednak jego silne osłabienie, ciągnie za sobą w dół także wspólną walutę. Stąd nie widzimy już, obecnej na rynku od wielu miesięcy prawidłowości, że wraz ze spadkami na europejskich giełdach i wzrostem awersji do ryzyka pojawia się umocnienie euro. Oczywiście wspólna waluta ciągle będzie pełniła rolę finansującej, lecz powrót kapitałów do Europy i siłą rzeczy wzrosty EURUSD, będzie występował w okresach silnego globalnego odwrotu od ryzyka.
Osobną sprawą wydają się Chiny, które zanotowały bardzo słabą sesję, pomimo braku istotnych informacji z gospodarki. Coraz poważniejsze obawy dotyczą płynności w sektorze bankowym i kwestii problemów branży deweloperskiej, jednak wydaje się, że ciągle mamy do czynienia z tą samą historią, rosnących obaw o tzw. „twarde lądowanie". W tej sytuacji oczy wszystkich będą zwrócone w stronę chińskich rządzących. Pierwsza okazja do zabrania przez nich głosu pojawi się podczas szczytu G20, który rozpocznie się już jutro w Szanghaju. Patrząc z kolei na Stany Zjednoczone widzimy, że nastroje sterowane są głównie przez ceny ropy naftowej, które wczoraj rosły pomimo kolejnego wzrostu zapasów w USA. Inwestorzy byli przygotowani na takie informacje po wtorkowych wskazaniach API, które sugerowały przyrost stanów magazynowych o ponad 7 mln baryłek, wczorajszy odczyt w okolicach 3 mln został więc odebrany z pewną ulgą. Pozwoliło to na powrót S&P500 w okolice strefy oporów i w tej sytuacji możemy spodziewać się ponownego ataku na okolice 1940 punktów. Drugą kwestią są słabsze odczyty wyprzedzające z USA, takie jak chociażby wczorajszy PMI dla sektora usług, ale także wiele wskaźników lokalnych, które wskazują, że perspektywy na przyszłość amerykańskiej gospodarki, nie są obecnie najlepsze. Widać, że inwestorzy nie zwracają na nie większej uwagi, gdyż zakładają, że gorsze dane będą powodem do powstrzymania się Fed od kontynuacji cyklu podwyżek. Patrząc jednak na podziały w ramach Komitetu (FOMC) nie jest to wcale takie pewne, gdyż bardziej jastrzębi członkowie ciągle uważają, że droga do podwyżek stóp procentowych w I połowie roku nie jest zamknięta. Robert Kaplan z Fed w Dallas zasugerował wczoraj natomiast, aby wstrzymać się z podwyżkami do osiągnięcia przez inflację poziomu 2%, co pokazuje, że wyniki kolejnych posiedzeń są obecnie zdecydowanie bardziej niepewne niż oczekuje rynek. Wycena prawdopodobieństwa działań Fed może się także zwiększyć, jeżeli kolejne odczyty z gospodarki realnej nie pokażą negatywnych niespodzianek. Dziś poznamy dane o zamówieniach na dobra trwałego użytku, które nie powinny jednak w zdecydowany sposób zmienić obecnej sytuacji.
Kamil Maliszewski, Zespół mForex, Dom Maklerski mBanku S.A