W okresie minionych ośmiu lat podobna sytuacja zdarzyła się jedynie dwukrotnie: analogiczne do środowego sygnały pojawiły się 12 sierpnia 2011 (a pamiętamy, że 4-proc. tąpnięcie z 5 lutego było najsilniejsze od 8 sierpnia 2011) oraz 28 sierpnia 2015. Co ciekawe, w obu przypadkach po tym wstępnym odbiciu następował retest dołka. W 2011 roku nastąpił on w ponad 1,5 miesiąca po sytuacji podobnej do obecnej (3 października). W 2015 roku dołek testowany był niecały miesiąc po sytuacji odpowiadającej obecnej (28 września). Tak samo było w latach 1940–1999, kiedy sygnałów podobnych do środowego było pięć (16 września 1946, 1 czerwca 1962, 9 października 1974, 23 października 1987 oraz 16 września 1998). Zawsze to były albo bardzo dobre, albo ultradobre momenty do rozpoczęcia długoterminowych zakupów amerykańskich akcji, oczywiście z tą poprawką, że zawsze też, zanim ceny wyruszyły w górę, konieczna była jakaś forma testu pierwotnego dołka. Niestety, podczas wielkich kryzysów (lata 1929–1939, 2001–2002 czy 2008–2009) takie sygnały pojawiały się raz po raz i zwykle wcale nie sygnalizowały jakiejś istotniejszej zmiany trendu. Ale z powyższego płynie prosty wniosek, że albo mamy do czynienia z „wielkim kryzysem" i ceny akcji spadną, albo nie, ale wtedy i tak nastąpi test dołka. Osłabienie w trakcie czwartkowej sesji może sugerować, że taka myśl mogła przyjść do głowy również innym uczestnikom rynku.
Wraz z odbiciem cen akcji w górę dolar ponownie osłabł. Nie przestały spadać ceny obligacji skarbowych w USA, których rentowność na początku czwartkowej sesji sięgnęła poziomu 2,94, niższego od prawie 6,66-letniego maksimum rentowności już tylko o ok. 8 punktów bazowych. Wydaje się to mieć sens: porozumienie budżetowe oznacza wejście USA na ścieżkę gigantycznych deficytów budżetowych przekraczających bilion, a może i sięgających 2 bilionów dolarów. Tak ogromne potrzeby pożyczkowe na zdrowy rozum oznaczają konieczność obniżenia – do poziomu atrakcyjnego dla inwestorów – ceny emitowanych obligacji (wzrost rentowności) i ceny dolara. USA prowadzą więc obecnie dokładnie sprzeczne ze sobą politykę monetarną (odsysanie z rynku dolarów via „quantitative tightening") i fiskalną (ogromne deficyty). Ja widzę tu jeden możliwy wniosek: skoro ilość dolarów będzie spadać (QT Fedu), a większość i tak pożyczy główny pożyczkobiorca (Waszyngton), to dla reszty świata dolarów już musi zabraknąć. Na razie jednak chyba nikt się taką wizją nie przejmuje.
W styczniu rentowności amerykańskich 10-latek wyszły na ponad 3,33-letnie maksimum. W okresie minionego pokolenia taka sytuacja zdarzyła się tylko raz w kwietniu 2006. Jest to ciekawe, bo wtedy BoJ przeprowadzał swoje „quantitative tightening", a na rynkach akcji – szczególnie EM – doszło do gwałtownej korekty (pomiędzy 11 maja a 14 czerwca WIG20 stracił prawie 25 proc.). W tej analogii WIG20 zaliczył dopiero połowę spadku, który skończy się dopiero za ponad dwa tygodnie.