Ostatnie miesiące to nieustanne zapasy złota z umacniającym się dolarem. W połowie sierpnia kruszec zanotował najniższą cenę od grudnia 2016 r., by przez cały wrzesień i początek października trzymać względnie płaski kurs, tym samym utrzymując inwestorów w niepewności. Podobnie zresztą jak dolar.
26 września po raz trzeci w tym roku Fed podniósł stopy procentowe. Donald Trump coraz intensywniej krytykuję Rezerwę Federalną, a wśród inwestorów nastąpił wzrost niepokoju. Kulminacyjnym punktem tej tendencji była ubiegła środa, kiedy to na Wall Street zagościła czerwień. Najważniejsze indeksy giełdowe traciły średnio po 3–4 proc. w ciągu dwóch kolejnych dni. Donald Trump stwierdził, że „Fed zwariował", a już w piątek pojawiły się komentarze, że amerykański prezydent szuka kozła ofiarnego. Ma być nim Fed, który zbyt szybko – zdaniem Trumpa – podnosi stopy procentowe.
Problem jest jednak głębszy – przez niemal siedem lat, zanim zaczęto podnosić stopy, utrzymywane one były na wyjątkowo niskich poziomach. Tani pieniądz zachęcał do inwestowania na kredyt. Jednak podnoszenie stóp powoduje, że kredyt staje się droższy, a inwestycje mniej rentowne.
Warto przy tym wspomnieć, że technologiczny indeks Nasdaq jest dziś na poziomie niemal dwa razy wyższym niż w czasach bańki dotcom. Z jednej strony nie powinno to dziwić, gdyż indeks ten odzwierciedla w pewien sposób postęp technologiczny, a ten w ostatnich latach był naprawdę dynamiczny. Z drugiej jednak strony wielu ekspertów mówi dziś o tym, że spółki technologiczne są przewartościowane, co widać chociażby na przykładzie kłopotów, jakie od pewnego czasu podgryzają Teslę.
Mamy więc mieszankę debt-driven growth (wzrost napędzany długiem) oraz przewartościowanej giełdy. Jeżeli dodamy do tego rosnące stopy procentowe, może się okazać, że Donald Trump słusznie krytykuje Fed – zbyt szybkie podnoszenie stóp może przyspieszyć kryzys. Inną kwestią jest to, czy amerykański prezydent nie próbuje odwrócić uwagi od swojej wojny handlowej.