Na drugim planie znalazły się natomiast wyniki kwartalne spółek. Te zostaną zastąpione przez publikowane w najbliższych dniach amerykańskie dane o styczniowej inflacji CPI i PPI, produkcji przemysłowej za ten sam miesiąc, zaległe grudniowe dane o sprzedaży detalicznej, jak również wystąpienia przedstawicieli Fedu z Jerome'em Powellem na czele.
Nie będą to jedyne potencjalne impulsy, które mogą mieć wpływ na losy Wall Street. Te można jeszcze uzupełnić chociażby o twitterową aktywność Donalda Trumpa, serię danych makroekonomicznych z Chin czy ciągnący się jak opera mydlana temat brexitu.
Nie sposób przewidzieć, jak wszystkie te wymienione i niewymienione czynniki wpłyną na amerykańskie indeksy. Dlatego dużo bezpieczniej spojrzeć na giełdową rzeczywistość przez pryzmat sytuacji technicznej indeksu S&P 500. Szczególnie że analogie z przeszłości mogą okazać się cenną wskazówką nie tylko co do losów obecnego tygodnia, ale i wielu tygodni do przodu.
S&P 500 od szczytu w październiku do dołka w grudniu stracił 20,2 proc., żeby przez kolejne półtora miesiąca urosnąć o 16,7 proc. Skala obserwowanego w grudniu wyprzedania uzasadniała tak silne odbicie w górę. Jednak nawet wówczas chyba mało kto przypuszczał, że indeks tak zdecydowanie wróci powyżej dołków z października i listopada.
Czy to oznacza diametralną zmianę nastrojów? Nie. To tylko efekt mocno wychylonego w grudniu wahadła. Obecnie wychyla się ono w drugą stronę. To rodzi ryzyko spadków. I to dużych.