Do poziomu ówczesnego historycznego szczytu brakowało mu już niecałe 3 proc. Na tym tle nasz WIG, który zwykle bardzo silnie korelował z tym „benchmarkiem" dla rynków „wschodzących", jakkolwiek od 14 miesięcy cały też czas przebywa powyżej minimum z października 2018, to jednak z pewnością nie zbliża się do szczytu poprzedniej hossy. Gdyby WIG dotrzymywał kroku reszcie EM, to powinien mieć obecnie mniej więcej taką wartość jak na sesji 2 lutego 2018, czyli ok. 65000 pkt. Do tego poziomu brakuje jednak ponad 13 proc. Należy mieć nadzieję, że z czasem inwestorzy zagraniczni przypomną sobie o naszym grajdołku, przymkną oko na jego wady i ta kilkunastoprocentowa luka zostanie zamknięta. Byłoby niedobrze, gdyby się okazało, że nasz rynek trwale został na peronie, a inwestorzy zagraniczni przypomną sobie o nim, dopiero gdy hossa na rynkach światowych się skończy i trzeba będzie opróżniać portfele, bo w takim przypadku jego sytuacja może się stać niebezpieczna. Ale na razie chyba jeszcze nie ma co jeszcze snuć takich katastroficznych wizji. W przeszłości GPW dawała już czasami takie objawy relatywnej słabości, a później zawsze kończyło się to nadrobieniem zaległości. Ostatni taki przypadek miał miejsce 41 miesięcy temu, w lipcu 2016 r., kiedy to po referendum w Wielkiej Brytanii MSCI EM Index szybko wyskoczył na 21-miesięczne maksimum, a my grzebaliśmy się w okolicach dołka do listopada (dopiero po wyborach w USA silna 14-miesięczna fala hossy pozwoliła WIG-owi nadrobić zaległości).
Co ciekawe, również do najwyższego poziomu od lutego 2018 r. wzrósł w tym tygodniu sentyment inwestorów indywidualnych w USA. Saldo „byków" i „niedźwiedzi" w grudniu 2018 oraz sierpniu i październiku br. spadało do poziomów wcześniej obserwowanych w dołku poprzedniej cyklicznej hossy na rozwiniętych rynkach, czyli w lutym 2016 r. Teraz wiemy, że wtedy należało akcje kupować. Obecnie mamy do czynienia z sytuacją odwrotną, czyli nastrojami najlepszymi od okresu grudzień 2017 – luty 2018, w środku którego zakończyła się poprzednia cykliczna hossa. Z kontrariańskiego punktu widzenia to sygnał ostrzegający przed zbliżającą się korektą, ale wydaje się, że nie należy panikować. Trzy cykliczne bessy, które zdarzyły się w okresie minionych ponad 10 lat (2011, 2015–2016 oraz 2018) poprzedzało wyjście tej miary sentymentu do poziomów odpowiednio +46,88 pkt proc. (grudzień 2010 r.), +38,62 pkt proc. (listopad 2014 r.) oraz +44,2 pkt proc. (styczeń 2018 r.), a i wtedy w dwóch z tych trzech przypadków taki sygnał poprzedzał początek spadków o ok. pół roku. Obecne saldo to +23,6 pkt proc., a więc dosyć odległe od tych ekstremów z minionej dekady. Wydaje się, że dopóki obecne zawieszenie broni w amerykańsko-chińskiej wojnie handlowej nie zostanie zerwane, a juan nie wznowi dewaluacji, nadal będziemy znajdować się w tym okresie cyklu koniunkturalnego, w którym po hossie na obligacjach skarbowych jest czas na wzrosty akcji. ¶