Według statystyk styczeń był trzecim najlepszym miesiącem w historii pod kątem salda wpłat, pozostałymi miesiącami były czerwiec i lipiec 2007 r., czyli chwilę przed krachem. Jeśli jednak przyjrzymy się danym szczegółowym, obraz jest cokolwiek inny. W 2007 r. przeważały fundusze akcji i mieszane, gdzie do pierwszych trafiło 80 proc. kwot. Obecnie sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Do funduszy akcji trafiło niecałe 10 proc. styczniowych napływów, co i tak było najlepszym wynikiem od miesięcy.

Wzrost napływów do funduszy ogółem oczywiście cieszy, widać stopniową konwersję z nieoprocentowanych lokat. Co jednak wydaje mi się nieracjonalne, to tak wysokie napływy do funduszy obligacji. W poprzednich latach rozumiałem tę tendencję, fundusze dłużne pozwalały wygenerować może nie zawsze wysoką, ale dość stabilną stopę zwrotu i przez część inwestorów traktowane były, jeśli nie jako równoważnik lokaty bankowej, to bardzo bliski odpowiednik. Obecne napływy wynikają przede wszystkim z bardzo dobrych stóp zwrotu za rok poprzedni. Jednak obecne poziomy rentowności obligacji skarbowych nie pozwalają pozostać takim optymistą. Powtórzenie wyników z ostatnich lat wydaje się być niemożliwe bez nadmiernego ryzyka, przez które rozumiem przede wszystkim znaczące zwiększenie ryzyka kredytowego funduszu. A to w obecnej sytuacji ekonomicznej nie wydaje się być racjonalne.

Na rynku akcji pod kątem napływów kapitału sytuacja znacząco się poprawiła, a to za sprawą powrotu inwestorów indywidualnych, jak również napływu nowych. Prawdziwej hossy na GPW nie zobaczymy jednak bez szerokiego strumienia pieniędzy z funduszy inwestycyjnych. Część inwestorów obawia się silnej korekty lub też końca hossy, ale dotyczy to przede wszystkim rynków zagranicznych. Z drugiej strony przy silnej korekcie na rynkach bazowych trudno sobie wyobrazić dobrą koniunkturę na GPW. Wynika z tego jeden paradoks. Z jednej strony trudno wskazać obecnie płynną klasę aktywów, która ma na krajowym rynku lepsze perspektywy od akcji. Z drugiej jednak bez znaczących napływów kapitału hossy w Warszawie po prostu nie będzie, co zresztą pokazują ostatnie miesiące. Gdy spora część rynków boryka się z ryzykiem kolejnych historycznych rekordów, warszawski parkiet mozolnie stara się wyjść powyżej poziomów sprzed zeszłorocznych zimowych spadków. Mimo że pod kątem ostatnich napływów kapitału daleko nam jeszcze do jakichkolwiek poziomów mogących budzić niepokój inwestorów.