W mijającym tygodniu bitcoin został mocno przeceniony. W najgorszym momencie jego notowania na giełdzie Bitfinex oscylowały przy 6107 USD, a więc były najniżej od lutowego dołka. Pojawia się więc widmo pogłębienia dołka trwającego trendu. Ostatnie spadki zbiegły się w czasie z kilkoma negatywnymi informacjami, ale prawda chyba jest taka, że rynek ten po prostu jest w fazie bessy. Pytanie tylko, czy jest to już właściwe pęknięcie spekulacyjnego balonu, czy jednak cykliczny rynek niedźwiedzia, jaki znamy z rynku giełdowego?
Cykliczna bessa
Zacznijmy od rzekomych przyczyn ostatnich zniżek. W pierwszej kolejności obserwatorzy wskazywali atak hakerski na giełdę CoinRail w Korei Południowej. Szkopuł w tym, że to mały rynek, o dziennym obrocie rzędu 2,5 mln USD. Dla porównania – chiński gigant platforma Binance ma aktualnie obrót rzędu 1,6 mld USD. Jako drugi argument wskazywano wezwanie amerykańskiej komisji CFTC (Commodity Futures Trading Commission) do ujawnienia historii transakcji czterech dużych giełd amerykańskich w związku z podejrzeniem o manipulację kursem bitcoina. Szkopuł w tym, że podobny news sprzed dwóch tygodni, ale dotyczący rynku brytyjskiego, nie miał większego wpływu na notowania. Wygląda więc na to, że podobnie jak na tradycyjnych rynkach finansowych eksperci po fakcie starają się dopasować do niego jakąś zgrabną argumentację. Tymczasem bitcoin od grudnia 2017 r. jest w fazie cyklicznej bessy, o czym świadczy przecena sięgająca 67,5 proc. (licząc od historycznego szczytu 20 000 USD). Do tego warto wspomnieć, że według statystyk wyszukiwarki Google zainteresowanie ojcem kryptowalut spadło ostatnio o 75 proc. względem wielkości ze stycznia. Nic więc dziwnego, że pozytywne informacje – jak chociażby te o pracach finansowych gigantów Deutsche Boerse i Fidelity nad wprowadzeniem instrumentów kryptowalutowych do oferty – nie wywołują silniejszych ruchów w górę. Noworoczne tąpnięcie wyraźnie odstraszyło inwestorów. Czy wrócą jeszcze na ten rynek? Odpowiedzi można poszukać w historii.
Historia się powtarza
Bitcoin to małolat, ale w jego krótkiej historii zdarzyło się już kilka silnych wzlotów i równie silnych upadków. Pierwsza i największa jak dotąd hossa przypadła na okres 2010–2011. W półtora roku kurs bitcoina wzrósł z 0,05 USD do 30 USD, czyli 600-krotnie. Następnie w ciągu pięciu miesięcy kurs spadł o 93 proc. do 2,1 USD. W 2012 r. rozpoczęła się druga cykliczna hossa, która wyniosła notowania do poziomu 213 USD w kwietniu 2013 r. Jeszcze w tym samym miesiącu cena spadła o 70 proc. do 65 USD i przez kolejne trzy miesiąca nie mogła wejść na ścieżkę hossy. Trzeci rynek byka zaczął się w lipcu 2013 r. i zakończył w listopadzie 2013 r. historycznym szczytem 1132 USD. Dla wielu wyjście notowań nad barierę 1000 USD było chyba znakiem kresu bitcoina, bowiem po tym wydarzeniu bessa trwała trochę ponad rok, znajdując swój dołek dopiero na poziomie 211 USD (spadek o 81 proc.). Od początku 2015 r. do końca 2017 r. trwała ostatnia hossa, która podniosła wycenę z 211 USD do 20 000 USD. Właśnie mija pół roku od ustanowienia tego rekordu. Bitcoin jest w fazie bessy, ale porównując jej skalę – zarówno pod względem głębokości spadku, jak i upływu czasu – do poprzednich cykli, można się pokusić o tezę, że niedźwiedzie nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa. Średnia przecena w fazie bessy wynosiła 81 proc. i trwała od kilku miesięcy do trochę ponad roku. Jeśli więc zaufamy jednej z zasad ana-lizy technicznej, mówiącej, że historia lubi się powtarzać, to szykujmy się na to, że bitcoin może zjechać nawet do 3800 USD. Potem powinien zacząć się kolejny rajd byka.