Siekiera zamiast lancetu

Hasło brzmi pięknie. Deregulacja – otwarcie zamkniętych zawodów, wolna konkurencja zamiast najróżniejszych certyfikatów zawodowych i licencji. Nareszcie uwalniamy naszą gospodarkę z krępujących ją więzów utworzonych przez biurokratów.

Aktualizacja: 18.02.2017 00:29 Publikacja: 06.04.2012 14:00

Alfred Adamiec, prezes DM Alfa Zarządzanie Aktywami

Alfred Adamiec, prezes DM Alfa Zarządzanie Aktywami

Foto: GG Parkiet

Trudno nie przyklasnąć, zwłaszcza jeśli ma się liberalne poglądy. Niech rynek decyduje! Precz z dyktatem cenowym najróżniejszych uprzywilejowanych korporacji i grup nacisku! Niech decyduje konsument – to on najlepiej wybierze odpowiednią dla siebie ofertę.

Jesteśmy przez polityków epatowani liczbami zawodów, których wykonywanie jest w Polsce obwarowane koniecznością uzyskania najróżniejszych zezwoleń wystawianych przez organa władzy państwowej lub samorządowej. W tej „konkurencji" znajdujemy się w europejskiej czołówce. Tymczasem w medialnej wrzawie i propagandzie ostrej walki z biurokracją dochodzi do manipulacji i fałszowania obrazu rzeczywistości. A co gorsza – w imię krótkoterminowych politycznych korzyści neguje się długoterminowe, oparte na zdrowym rozsądku, fundamenty rozwoju gospodarczego naszego kraju.

Zarzutów wobec akcji ministra sprawiedliwości dużo, ale powodów do tak negatywnej reakcji na ten projekt również nie brakuje.

Zwolennicy hasła „deregulacja" jednym tchem wymawiają od razu zwrot „otwarcie zawodów". A które zawody są zamknięte? Czy te, gdzie każdy dorosły człowiek o pełnej zdolności do czynności prawnych może podejść do zobiektywizowanego egzaminu państwowego? I uzyskać – po otrzymaniu pozytywnej oceny z tego egzaminu – uprawnienie do wykonywania zawodu? Bez limitu osób uzyskujących takie uprawnienia, a to znaczy, że każdy pozytywny wynik egzaminu wymusza na właściwym organie wydanie uprawnień. Jeśli taki zawód można byłoby nazwać zamkniętym, to dlaczego nie uznać za zamknięte zawody tych, w których wymaga się na przykład dyplomu wyższej uczelni?

Młodzi absolwenci lub studenci szkół wyższych, w tym ekonomicznych, często nie mieliby większych szans na rozmowach rekrutacyjnych w instytucjach rynku kapitałowego, gdyby nie posiadanie licencji doradcy inwestycyjnego

Przy okazji tzw. deregulacji do jednego worka wrzucono naprawdę bardzo zróżnicowane zawody – pod względem sposobu i obiektywizmu procedury uzyskiwania uprawnień. Do tej samej grupy zaliczono te profesje, gdzie do uzyskania uprawnień do ich wykonywania niezbędna jest dyskrecjonalna decyzja urzędnika – często podejmowana według nieprzejrzystych zasad. Jak również te, gdzie egzamin przeprowadzany przez samorząd zawodowy (czyli przedstawicieli grona osób już wykonujących ten zawód – mało zainteresowanych zwiększaniem konkurencji na własnym podwórku), ale również te, w których wystarczy do uzyskania uprawnień jedynie zdanie scentralizowanego egzaminu państwowego.

Jak ma się idea oparcia przyszłej polskiej gospodarki na wiedzy i kreatywności, gdy w niektórych zawodach zlikwiduje się egzamin państwowy, którego pomyślny wynik świadczy o osiągnięciu wymaganego w danej profesji poziomu wiedzy? Komu szkodzi sukcesywne podwyższanie poprzeczki wymaganych kompetencji w profesjach, gdzie wymóg posiadania odpowiedniego zakresu wiadomości stanowi podstawę do ich wykonywania? Ważne, aby nie było limitu ilościowego osób, które pomyślnie przechodzą egzamin, czyli wszyscy uzyskujący odpowiednio wysoki wynik uzyskują pożądany certyfikat lub licencję. Wówczas jest to zawód otwarty, ale wymagający wykazania się odpowiednimi kompetencjami. W takich warunkach po pewnym czasie i tak występuje wolna konkurencja – wraz ze zwiększaniem się liczby posiadaczy uprawnień.

Powszechnie wiadomo, że nasze szkoły i uczelnie bardzo słabo przygotowują do wykonywania wielu zawodów. Zdobycie dodatkowej wiedzy, poświadczone pomyślnie zdanym standaryzowanym egzaminem, daje większe szanse na utrzymanie odpowiedniego poziomu kwalifikacji osób pracujących w danej branży. Tak właśnie wygląda to w odniesieniu do licencji doradcy inwestycyjnego i maklera.

Z własnego doświadczenia rekrutacyjnego wiem, że młodzi absolwenci lub studenci szkół wyższych, w tym ekonomicznych, często nie mieliby większych szans na rozmowach rekrutacyjnych w instytucjach rynku kapitałowego, gdyby nie posiadanie licencji doradcy inwestycyjnego. Po prostu nie nauczyli się odpowiednio prezentować swojej osoby, nie mają takich zdolności interpersonalnych, jak inni kandydaci do pracy. Ale mają wiedzę niezbędną do wykonywania zawodu analityka czy zarządzającego kapitałami. To często jeszcze za mało dla pracodawcy, więc muszą się sporo uczyć. Ale już posiadany zakres wiadomości i umiejętności kreatywnego myślenia – czego dowodem jest zdany egzamin – pozwala na budowanie dalszych kompetencji na twardym gruncie wiedzy.

Licencja doradcy inwestycyjnego jest bardzo cennym aktywem dla młodego człowieka. Jeśli się ją traci, to już dożywotnio. To szalenie ostra sankcja za działanie niezgodne z prawem. Doradcy inwestycyjni, zwłaszcza młodzi, w razie wątpliwości natury prawnej czy etycznej w czasie wykonywania pracy uważają utratę licencji za szalenie mocny hamulec przed niewłaściwymi działaniami.

Można oczywiście twierdzić, że równie dobrze kompetencje osób wykonujących określony zawód może weryfikować pracodawca. Zwłaszcza jeśli również podlega procesowi licencjonowania. Problem polega na tym, że pracodawcy są bardzo różni. Jedni będą starali się osiągać zyski, stawiając na jakość, co jednak oznacza zazwyczaj wyższe dla klienta koszty usługi. Inni z kolei pójdą drogą minimalizacji kosztów. Między innymi minimalizację wynagrodzeń pracowników. Pracownik o niższych kwalifikacjach zazwyczaj jest tańszy dla pracodawcy od tego z wyższymi kwalifikacjami. A to może rodzić pokusę obniżania standardów wykonywanej pracy. Niekoniecznie łamania prawa, ale obniżania jakości świadczonych usług. Przekłada się to na mniejsze korzyści klienta, ale również na większe zyski instytucji finansowej – ze względu na relatywnie niskie poniesione koszty. Biznes jest więc opłacalny, zgodny z prawem, stabilny, tylko klienci jakoś mniej zadowoleni.

Sceptycy mogą przy tym podnieść argument, że przecież klienci głosują nogami i idą tam, gdzie mają lepszą obsługę. Więc prędzej czy później i tak trafią do instytucji oferujących wyższy poziom usług. Jeśli tak, to właściwie po co nam Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów? Przecież to mądry i dbający o swoje interesy klient najlepiej zorientuje się, jaki produkt, czy usługę wybrać, i rynek sam wyreguluje popyt na poszczególne produkty.

Idea ministra sprawiedliwości dotycząca deregulacji gospodarki sama w sobie nie jest zła. Wolny rynek może weryfikować rzetelność i jakość oferowanych produktów. Aby to jednak skutecznie robił, musi mieć odpowiednie wsparcie ze strony... nomen omen – wymiaru sprawiedliwości. Jeśli nieuczciwy producent lub usługodawca doprowadzi do bezprawnego uszczerbku na zdrowiu lub majątku klienta, musi być szybko i skutecznie osądzony, a wyrok sądu wyegzekwowany. Tymczasem obecnie sprawy sądowe z zakresu wykroczeń i przestępstw gospodarczych ciągną się latami, a egzekucja prawomocnych orzeczeń sądowych jest bezskuteczna.

Trzeba przede wszystkim dokonać naprawy w systemie stanowienia, a zwłaszcza wykonywania prawa. Może wreszcie ktoś zauważy, że system licencji i certyfikatów państwowych w pewnej części jest zabezpieczeniem przed brakiem skuteczności wymiaru sprawiedliwości. I to już na etapie rekrutacji do zawodu. Czyli prewencja zamiast ścigania nadużyć.

Warto te argumenty wziąć pod uwagę przy procesie deregulacji. Ten proces przeprowadzany automatycznie, bez zastanowienia i rozpatrywania oddzielnie specyfiki poszczególnych zawodów przypomina machanie na oślep siekierą. A tu potrzeba precyzji lekarskiego lancetu. A ten lancet ominąłby licencje doradcy inwestycyjnego i maklera.

Stawką jest przyszłość bardzo wielu ludzi, a zwłaszcza młodzieży chętnej do zdobywania wiedzy, do ciężkiej pracy i tworzenia nowoczesnej gospodarki opartej na kwalifikacjach, a nie znajomościach i układach. Bo „starym wyjadaczom" w poszczególnych profesjach zniesienie certyfikatów i licencji nic nie zaszkodzi. Oni już zdobyli taką pozycję na rynku, że tych licencji już nie potrzebują. Licencji potrzebuje zdolna i pracowita młodzież.

Komentarze
W poszukiwaniu bezpieczeństwa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Polski dług znów na zielono
Komentarze
Droższy pieniądz Trumpa?
Komentarze
Koniec darmowych obiadów
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Komentarze
Polityka ważniejsza
Komentarze
Bitcoin znów bije rekordy. Kryptowaluty na łasce wyborów w USA?