W zasadzie nie ma się czemu dziwić, jeśli chodzi o globalny odwrót od rynku długu, ponieważ to na nim zdaje się, że obserwowaliśmy największą bańkę ze wszystkich klas aktywów. Hossa na amerykańskim rynku długu trwa z małymi przerwami, jak na tak duży okres, od lat 80. To właśnie od tamtego czasu pojawił się systematyczny cykl obniżania stóp procentowych, które wpływają na odsetki od obligacji USA. W ostatnich latach oraz w czasie trwania pandemii dotarliśmy do zerowych lub w niektórych przypadkach ujemnych stóp procentowych. Zatem przestrzeń do kontynuacji wzrostu cen obligacji wydaje się być niewielka. Tym samym inwestorzy, licząc na szybkie odbudowanie gospodarki po kryzysie, sprzedają dług, bo na nim teraz już nie zarobią, i kupują wszystkie inne aktywa, akcje, surowce czy nawet kryptowaluty. Trend ten może trwać do momentu, aż ceny obligacji ponownie nie staną się atrakcyjne wraz z ich oprocentowaniem. Dziś obserwujemy odsetki rzędu 1,2 proc. od dziesięcioletnich papierów USA, być może poziomy 2,5–3,0 proc. byłyby bardziej kuszące dla inwestorów, którzy mogliby wtedy zacząć wracać do bezpiecznego długu. Jednak na taki wzrost odsetek wydaje się, że musimy jeszcze trochę poczekać, a niewykluczone, że w ślad za Bankiem Japonii pójdą również inne banki centralne i wzrost oprocentowania wyhamuje.