W październiku ubiegłego roku zwracał pan uwagę na ryzyko korekty na rynkach bazowych i w Polsce. Co teraz? To już koniec hossy w USA?
Zmienność na rynkach w ostatnich trzech tygodniach jest ekstremalnie duża. Co chwila jesteśmy bombardowani jakimiś rekordowymi statystykami, które nawiązują do najgorszych momentów na rynkach. Nikt nie był w stanie jeszcze miesiąc temu przewidzieć tak dramatycznych zdarzeń związanych z wirusem. Jedno było pewnie do przewidzenia – że stanie się coś nieprawdopodobnego, co wykolei cykl na Wall Street, który znalazł się w dość ekstremalnym punkcie po tym, co działo się od października 2019 r. do połowy lutego 2020 r. Rynki w USA znajdowały się w euforii. Teraz nastąpiły ekstremalne wydarzenia, ale czy nie ekstremalne były zwyżki przez pięć miesięcy bez żadnej zmienności po 0,2 proc. na każdej sesji? W zasadzie rynek składa się z samych takich ekstremalnych zdarzeń. Choćby w ostatnich dziesięciu latach – upadł Lehman Brothers, potem bankructwo Grecji i ogólnie kryzys peryferii w strefie euro, następnie wojna na Ukrainie, z naszej perspektywy likwidacja OFE, a na koniec brexit. Rynek składa się z ekstremalnych zdarzeń – i pozytywnych, i negatywnych. Dość infantylne jest zasłanianie się stwierdzeniem, szczególnie jeśli ktoś zawodowo zajmuje się zarządzaniem aktywami, że te sytuacje w jakiś sposób nas zaskakują. Jak wspomniałem, jedno można przewidzieć – takie nieprzewidywalne zdarzenia będą się pojawiać. To oczywiście trudny test dla każdego, kto zawodowo czy prywatnie zajmuje się rynkiem kapitałowym. Kiedyś w typowy dla siebie sposób Warren Buffett powiedział, że gdy mamy do czynienia z przypływem, to on podnosi wszystkie łódki. Jak jest odpływ, okazuje się, kto pływał bez majtek. Teraz z takim testem mamy do czynienia, niestety bardzo bolesnym, brutalnym. Cóż, trzeba być przygotowanym również na takie wydarzenia, przede wszystkim dzięki właściwej strategii inwestycyjnej. Trudno na takim rynku zarobić komukolwiek w strategii long only.
Czy w tej chwili możemy z jakimś prawdopodobieństwem przewidzieć, jak mocno jeszcze spadną rynki w USA i indeksy z GPW?
Pewnie jak się spotkamy tu za kilka miesięcy, to koronawirusa będziemy traktowali jako pewien przyczynek do zakończenia cyklu gospodarczego i rynkowego, a nie jako zasadniczą przyczynę. To tak jak z pamiętnym 2008 r., gdy wszystko zaczęło się od strukturyzowanych obligacji opartych na kredytach hipotecznych, co nie zmienia faktu, że potem kryzys dotknął całej gospodarki. I pewnie w tym kontekście ten wirus będzie rozważany. Nie jesteśmy lekarzami, ale pewnie ta epidemia będzie wyglądała tak, że duża część populacji będzie musiała tę chorobę przejść i nabyć odporności. Przyznali to też Niemcy słowami Angeli Merkel, która stwierdziła, że około 70 proc. populacji złapie tego wirusa. Pozostaje nam czekać. Niestety myślę, że te zjawiska przeleją się do strefy realnej. Kolejny raz, szukając analogii z pamiętnym 2008 r., przypomnijmy, że gdy we wrześniu przez weekend zbankrutował Lehman Borthers, część inwestorów to bagatelizowała, twierdząc, że sprawa dotyczy tylko kilku banków inwestycyjnych w USA. Miesiąc później gospodarka światowa wręcz stanęła. Podażowe i popytowe szoki będą teraz duże. Nietrudno to sobie dziś wyobrazić, widząc, co dzieje się na ulicy. Szkoły zostały zamknięte i ponad 1 mln dorosłych pracujących zostało w domach, by zapewnić opiekę. Żyjemy w apokaliptycznym świecie, gdzie i popyt został zahamowany, i podaż, bo duża część ludzi nie dotarła do swoich miejsc pracy.