Kiedyś mój angielski szwagier wyraził wielkie zaskoczenie, gdy przetłumaczyłem mu „gorzką" nazwę konsumowanego przez nas popularnego w Polsce napitku, słodkiego jak diabli. Pytał, skąd ten pomysł, a ja nie potrafiłem mu odpowiedzieć. Wiem jednak, dlaczego wspaniały i budzący same słodkie doznania samochód ochrzczono mianem Bitter (z ang. gorzki). Powód jest, jak często w motoryzacji, banalny. To niemieckie przedsiębiorstwo zostało założone w 1971 r. przez Ericha Bittera.
Bitter był (i wciąż jest, gdyż ma się dobrze, mimo 85 lat na karku) wielkim pasjonatem, przede wszystkim sportowych aut. Niemiecki kierowca wyścigowy i konstruktor zamarzył o samochodzie idealnym, a taki mógł zaprojektować sobie tylko sam. No, nie tylko. Wspierało go w tym kilka wyjątkowych osób i firm. Swoje wizje spełnił we współpracy z Oplem, bo to konstrukcje tej marki były bazą dla jego dwóch najsłynniejszych modeli: CD i SC.
Ten pierwszy oparto na limuzynie Diplomat. Sportowy Bitter zadebiutował w 1974 r., wywołując sporą sensację. Nie tylko nadwoziem typu combi coupé, dopieszczeniem i swoją wyjątkową jakością, ale też ceną, która wynosiła blisko 60 tys. marek. Za niewiele więcej można było mieć... dwa Porsche 911. Do 1979 r. powstało prawie 400 egzemplarzy modelu CD. Dwa lata później świat ujrzał kolejne luksusowe cacko – model SC, oferowany tym razem jako coupé, kabriolet i sedan. Został „wystrojony" w nadwozie autorstwa Giovanniego Michelottiego, a wnętrze zaprojektowała firmy SALT z Turynu. Ta sama, której pracą cieszyli się użytkownicy aut Maserati. SC miał silnik, skrzynię biegów, zawieszenie i hamulce z Opla Senatora i był autem nad wyraz niezawodnym.
Te samochody są oczywiście szalenie rzadkie. Dlatego, gdy tylko wpadło mi w oczy ogłoszenie dotyczące Bittera SC, chwyciłem za pióro (czyli siadłem do komputera). Wóz sprowadzony w styczniu 2018 r. z Kanady to rocznik 1984. Pod maską pracuje trzylitrowy, 180-konny silnik benzynowy, współpracujący ze skrzynią automatyczną. Przebieg zaskakująco niski, bo tylko 47 700 km. Znacznie wyższa jest cena tego wyjątkowego samochodu – 179 tys. zł. Cóż, to unikat, a przy tym właściciel – by osiągnąć obecny efekt – zainwestował sporo czasu i pieniędzy.
„Wóz był świetnie zachowanym oryginałem z niskim przebiegiem, który potwierdzały m.in fabryczne tylne opony (o rozmiarze niedostępnym od połowy lat 80.). Ze względu na kiełkującą gdzieniegdzie korozję, postanowiłem przywrócić go do pełnej świetności. Samochód został rozebrany do blachy, wyciągnięto jednostkę napędową, naprawiono wszelkie mankamenty blacharskie. Proces lakierowania trwał trzy miesiące, by dać pooddychać warstwom podkładowym" – czytamy w ogłoszeniu.