Gdy na początku 2019 roku brytyjski dziennik „The Guardian" publikował podsumowanie dotyczące inwestycji na rynkach alternatywnych, fani klasycznej motoryzacji z pewnością zacierali ręce. Z owego raportu wynikało, że inwestycje w oldtimery są w pierwszej trójce dziedzin, generujących w ostatnich latach największe zyski. Wyżej na tym samym podium są jedynie dzieła sztuki i wina.
Odporne na kryzys
Według szacunków amerykańskiej agencji Knight Frank wartość dobrze zachowanych klasyków z wyższej półki w ostatnich latach rosła w tempie nawet 25 proc. rocznie. Nic dziwnego, że coraz chętniej inwestujemy w stylowe samochody, które stały się pewną lokatą kapitału. Powód tego zainteresowania to fakt, że klasyki oparły się zawirowaniom i kryzysom na rynkach finansowych. W ich stronę zwrócili się zatem inwestorzy, którzy dotąd kupowali przede wszystkim obligacje, akcje albo złoto.
Niektórzy porównują klasyki do dzieł sztuki i to niewątpliwie porównanie trafne. Warto mieć w domu Modiglianiego albo Dwurnika, nawet jeśli ich sztuka nas nie powala na kolana. Ba, idę o zakład, że u niejednego przedsiębiorcy większy zachwyt wywoła np. pierwsza generacja Chevroleta Corvette, niż rzeźby Magdaleny Abakonowicz, które w październiku zostały sprzedane na licytacji za ponad 8 milionów złotych.
Żadnych strat
Często słyszymy pytania o to, w jakie samochody warto inwestować. Zasada zwykle jest prosta: im auto droższe, tym szybciej zyskuje na wartości. Zatem im więcej zainwestujemy, tym więcej zyskamy. W domach aukcyjnych często taką dolną granicą jest 100 tys. zł – tyle co najmniej należy przeznaczyć na pojazd traktowany jako inwestycja. W rzeczywistości jednak każdy klasyk będący w miarę dobrej formie, zadbany i traktowany z troską, zyskuje na wartości. I nawet jeśli po kilku latach użytkowania zbilansujemy koszty i okaże się, że zysk jest niewielki albo wyszliśmy na zero, to i tak już jest coś. Cieszyliśmy się oryginalnym i stylowym samochodem, nie ponosząc przy tym strat. Żadne nowe auto nam tego nie zagwarantuje.