Mniej więcej 5,8 proc. – tyle w ocenie inwestorów będzie wynosiła trzymiesięczna stawka WIBOR pod koniec bieżącego roku. Sześciomiesięczna stawka ma już przebić 6 proc. To oznaczałoby wzrost tych wskaźników o – odpowiednio – 1,8 i 1,6 pkt proc. w stosunku do aktualnego poziomu. A jeszcze pół roku temu obie stawki WIBOR, z którymi powiązane jest oprocentowanie większości kredytów hipotecznych w Polsce, były niewiele powyżej zera. Ich skokowy wzrost to szok dla zadłużonych gospodarstw domowych, potęgowany przez to, że stawki WIBOR oderwały się od oficjalnych stóp procentowych NBP. Główna z tych stóp po zeszłotygodniowej podwyżce o 0,75 pkt proc. wynosi 3,5 proc., czyli jest o 0,5 i 0,9 pkt proc. niższa od – odpowiednio – trzymiesięcznego i sześciomiesięcznego WIBOR-u. W trakcie cyklu zaostrzania polityki pieniężnej ta rozbieżność nie jest szczególnie zaskakująca. Stawki WIBOR teoretycznie odzwierciedlają oprocentowanie pożyczek na rynku międzybankowym. A ponieważ to oprocentowanie musi odzwierciedlać oczekiwania banków co do poziomu stóp w okresie zapadalności tych pożyczek, stawki WIBOR są wyższe od stóp NBP.
Problem w tym, że banki takich pożyczek praktycznie sobie nie udzielają. Siłą rzeczy poziom tych stawek determinowany jest przede wszystkim przez ekspercką ocenę banków, ile pożyczki powinny kosztować. Dla krytyków tego wskaźnika to dowód na to, że WIBOR nie odzwierciedla wcale kosztów finansowania akcji kredytowej banków, jak powinno być w teorii. Jeśli tak, to zwyżki WIBOR mogą stwarzać dla banków okazję do zarobku, choć teoretycznie zarabiają na marży kredytowej. Takie wątpliwości znalazły się u źródeł pomysłów zgłaszanych przez opozycyjne partie, aby ulżyć przynajmniej niektórym kredytobiorcom, zamrażając oprocentowanie ich pożyczek. Dwa tygodnie temu pisaliśmy, że ekonomiści w zdecydowanej większości podchodzą do takich propozycji sceptycznie.
Banki nie finansują kredytów z depozytów
Może prostszym rozwiązaniem problemów kredytobiorców byłoby całkowite wyeliminowanie z umów kredytowych WIBOR-u na rzecz jakiegoś wskaźnika, który pokazywałby rzeczywiste koszty finansowania banków? Taki wskaźnik mógłby na przykład bazować na oprocentowaniu depozytów, które w reakcji na podwyżki stóp procentowych przez NBP też rosną, ale znacznie wolniej niż WIBOR. Przykładowo, w styczniu – gdy stopa referencyjna NBP wynosiła 2,25 proc. – średnie oprocentowanie lokat bankowych wynosiło niewiele ponad 1 proc. Alternatywa dla WIBOR-u, która bazuje na oprocentowaniu depozytów – Wskaźnik Kosztu Finansowania – już nawet istnieje, ale dotyczy tylko banków spółdzielczych. Czy takiego wskaźnika nie można skonstruować też dla największych banków i to z nim powiązać oprocentowanie kredytów?
– Moim zdaniem takie rozwiązanie niewiele by dało. Banki finansują kredyty z wielu źródeł, a depozyty są tylko jednym z nich. W związku z tym stawka depozytów nie odzwierciedla kosztu finansowania banków. Jeżeli banki będą zmuszone kwotować w oparciu o stawki depozytów, to po prostu zażądają od klientów wyższej stałej marży jako rekompensaty za dodatkowe ryzyko i koszty zabezpieczenia – ocenia dr Piotr Dworczak, profesor na Uniwersytecie Northwestern i badacz think tanku GRAPE. To jeden z 14 uczestników XI rundy panelu ekonomistów „Parkietu" i „Rzeczpospolitej", którzy nie zgodzili się z tezą, że „oprocentowanie kredytów dla gospodarstw domowych i firm powinno być powiązane z oprocentowaniem ich depozytów w bankach (zamiast ze stawkami WIBOR)". Łącznie w badaniu udział wzięło 29 naukowców, więc przeciwko temu zdroworozsądkowemu na pierwszy rzut oka pomysłowi sprzeciwiło się 48 proc. z nich. Zarazem tylko niespełna 14 proc. opowiedziało się za zastąpieniem WIBOR-u jakąś stawką odzwierciedlającą oprocentowanie depozytów. Spora część ankietowanych, 38 proc., nie ma na ten temat wyrobionego zdania.