W końcowym stadium kształtowania bańki internetowej zaczęto dostrzegać zyski i cash-flow. Po części wynikało to z tego, że niektóre z dotcomów mogły pochwalić się zyskami. Po części zaś było to następstwem tego, że inwestorzy zaczęli wreszcie przeglądać na oczy i stawali się coraz wybredniejsi w doborze akcji, stawiając na zyskowne spółki.
Bąbel rośnie jak na drożdżach
Rok 1999 był przełomowy z wielu względów. Na horyzoncie zaczęli pojawiać się sceptycy, twierdzący, że nadchodzi okres weryfikacji wartości dotcomów zgromadzonych w portfelach inwestorów. Należeli do nich bracia Anthony i Michael Perkins, którzy jesienią wydali bestseller "The Internet Bubble". Przestrzegali oni inwestorów przed dalszym angażowaniem się w akcje firm internetowych, gdyż zbliżał się w ich opinii nieuchronny krach. Od debiutu Netscape`a do maja 1999 roku przeprowadzono 133 oferty publiczne. Spośród tych 133 dotcomów tylko 22 wypracowywały zysk. Perkinsowie zakładali, że po pięciu latach hiperrozwoju spółki internetowe będą cechować podobne parametry, jak innych spółek technologicznych (zyskowność, mnożnik P/E). Przyjęli, że dot-comy będą miały rentowność netto pomiędzy 5 a 15%, stopę dyskontową na poziomie 20% i P/E w wysokości 40 pkt. Przy takich założeniach przeciętna spółka internetowa musiałaby rozwijać się w tempie 80% w ciągu najbliższych pięciu lat, aby wyceny z połowy 1999 roku były uzasadnione. Jako przykład bracia Perkins podali liderów w sektorze oprogramowania i komputerów przenośnych, czyli Microsoft i Dell Computer, które od chwili debiutu rosły w tempie odpowiednio: 53% i 66%. Konkluzją książki był cytat, który zachęcał inwestorów do sprzedawania akcji firm internetowych, póki jeszcze jest czas.
Hossa internetowa po polsku
Rok 1999 zapisał się w kalendarium hossy dotcomów jako ten, w którym do gry włączył się polski rynek akcji. Po raz kolejny w październiku osiągnął on lokalne dno. Rozpoczęła się faza stopniowych wzrostów, które początkowo mało kto kojarzył z hossą internetową za oceanem (choć ostatnia fala wzrostów w Stanach Zjednoczonych zaczęła się w sierpniu 1999 r.).
Od krachu azjatyckiego (jesień 1997 r.) polscy inwestorzy zdali sobie sprawę, że nasz rynek jest jednym z naczyń połączonych światowego systemu giełd. Trendy panujące na największych giełdach w końcu trafiają także do Polski. Z tego powodu najczęściej obserwowali oni to, co się dzieje na świecie przez pryzmat zmian średniej przemysłowej (DJIA). Indeksy technologiczne Nasdaq były z reguły pomijane.
Zadziwiające w zapoczątkowanej jesienią fali wzrostowej było zachowanie spółek informatycznych. W końcu inwestorzy zaczęli łączyć siłę firm IT z tym, co działo się na Nasdaq. Do uświadomienia tego związku przyczyniły się niewątpliwie zagraniczne biura maklerskie, które coraz chętniej monitorowały rodzime high-tech.
W odróżnieniu jednak od Ameryki w Polsce nie sposób było znaleźć firmy internetowe z prawdziwego zdarzenia. Optimus i Prokom uchodziły za pionierów internetu w naszym kraju. Aktywa internetowe tych spółek miały jednak marginalne znaczenie. Firmy te koncentrowały się po prostu na innych sferach działalności.
Rosnące na przełomie 1999 i 2000 roku kursy spółek informatycznych przekonały władze wielu firm, że słowo internet ma magiczne znaczenie dla inwestorów. Wypowiedz słowo internet, a dam ci pieniędzy ile zapragniesz - zdawali się mówić inwestorzy. Nic zatem dziwnego, że wiele firm prezentowało strategie, w których duży nacisk był kładziony na rozwój działalności internetowej. Na początku 2000 roku łączna wartość inwestycji internetowych, jaką zapowiedziały spółki, przekroczyła 1,8 bln złotych.
Firmy informatyczne wydawały się idealnym sprzymierzeńcem internetu. Z tego powodu plany firm IT nie zaskakiwały. Co innego spółki nie mające nic wspólnego z sektorem TMT. Ariel, radomski producent obuwia, postanowił, że pod szyldem Internet Group stanie się providerem dostępu sieciowego. Atlantis, warszawski producent materiałów budowlanych, postanowił zmienić profil działalności i stać się spółką internetową, której akcje miały być notowane na Nasdaq. Ariel wcielił swoje plany w życie, natomiast od 2 lat nic nie wiadomo na temat debiutu Atlantisu na Nasdaq.
Polskie spółki nie odkrywały przy tym niczego nowego. W Australii stare, podupadłe firmy zajmujące się kiedyś wydobyciem złota i srebra posłużyły jako wehikuł inwestycyjny i zaczęły prowadzić działalność internetową.
Polską specyfiką było to, że prawdziwe dotcomy (Interia, Hoga, Getin) pojawiły się na giełdzie o wiele później, gdyż dopiero w 2001 roku. Wynikało to głównie z tego, że polski internet znajdował się w stadium wylęgania, a zarządzający spółkami świadomie opóźniali debiuty z powodu gwałtowanego pogorszenia się klimatu inwestycyjnego. Inwestorzy stali się ostrożni i akcje Areny nie znalazły amatorów, co doprowadziło ten dotcom do bankructwa.
Nadszedł sądny dzień
Rynek najwyraźniej zignorował ostrzeżenia Perkinsów. W sierpniu 1999 roku rozpoczął się ostatni rozdział emocjonującej hossy internetowej. Pod koniec 1999 roku ponad połowa spółek o największej kapitalizacji na świecie pochodziła z sektora TMT. Chluba amerykańskiej gospodarki - General Electric - musiała ustąpić Microsoftowi, który stał się największą spółką na świecie. W czołowej dziesiątce największych firm było sześciu przedstawicieli TMT. Łączna wartość rynkowa Microsoftu i Cisco w wysokości 936 mld USD odpowiadała prawie 10% amerykańskiego PKB i stanowiła pięciokrotność polskiego PKB.
W marcu doszło do ukształtowania formacji podwójnego szczytu, która wnet zainicjowała bessę. Pierwsze sesje po ukształtowaniu szczytów (27 marca na WIG, 9 marca na ISDEX i 10 marca na Nasdaq Composite) nie wskazywały, że rozpoczyna się wielomiesięczny okres dominacji niedźwiedzia.
Rynek odchodził cicho i powoli. W Ameryce na dobrą sprawę inwestorzy zorientowali się, że to nie chwilowa korekta dopiero w kwietniu. Nerwowa sesja z 4 kwietnia, kiedy Nasdaq Composite zwalił się w ciągu dnia o 634 pkt. była pierwszym istotnym sygnałem, że technologia wychodzi z mody. 14 kwietnia w wyniku panicznej wyprzedaży Nasdaq Composite stracił prawie 10%.
Wówczas stało się jasne, że bańka pękła. ISDEX w tym dniu był już 43,1% poniżej swojego szczytu. Oznacza to, że spadki cen spółek internetowych były pierwszym zwiastunem, że ciężkie czasy nadchodzą także dla szerokiego sektora technologicznego.
Epilog
Szał wyprzedaży trwał od wiosny 2000 roku do jesieni 2001 roku. W tym czasie stało się jasne, że mityczne zyski dot-comów prysły jak bańka mydlana. Spory udział w tym miało zataczające coraz szersze kręgi ogólnoświatowe spowolnienie gospodarcze. ISDEX stracił w tym czasie 90%, Nasdaq Composite 70%. Podobnie było w Polsce, gdzie WIG Informatyka zniżkował prawie o 80%. Z amerykańskich giełd technologicznych wyparował bilion dolarów.
Wiele spółek zbankrutowało pod ciężarem zadłużenia, a przecena akcji sięgnęła w niektórych przypadkach niemal 100%. Spośród czołowych 25 amerykańskich firm informatycznych, 9 spadło o więcej niż 98%. Portfel takich firm o początkowej wartości 1000 USD skurczył się do 20 USD.
Wspólną cechą ostatnich 3 krachów technologicznych (1984, 1992, 2000 r.) było to, że spadki cen akcji dyskontowały nadchodzące złe informacje makroekonomiczne. Zniżki kursów akcji technologicznych nie były zatem wyłącznie skutkiem przewartościowania i powstania bańki spekulacyjnej.
Jeszcze raz potwierdził się wielokrotnie opisywany mechanizm dyskontowania koniunktury gospodarczej przez rynek akcji. Spadek cen akcji producentów komputerów osobistych (bessa pecetowa) dyskontował spadek nakładów inwestycyjnych, jaki wystąpił w Stanach Zjednoczonych w latach 1985-1986. Hossa biotechnologiczna zakończyła się w momencie, kiedy inwestorzy odwrócili się od akcji defensywnych i przeszli do bardziej cyklicznych sektorów, które zyskiwały coraz wyraźniej na fali rozpędzającej się koniunktury po recesji z przełomu 1990/1991. Wreszcie spadki cen akcji internetowych poprzedzały nadejście okresu spowolnienia, graniczącego z recesją, z którym Ameryka borykała się na przełomie lat 2001/2002. Polskie spółki z aktywami internetowymi również spadały. Dopiero teraz widać jak spadek wydatków przedsiębiorstw oraz zaostrzenie wydatków budżetowych przekłada się na ich zyski.
Historia uczy, że bańki spekulacyjne nie pojawiają się w tym samym miejscu i tym samym czasie. Jednocześnie olbrzymie zasoby kapitału są wciąż do zagospodarowania. Tam, gdzie pojawia się ludzka chciwość i kupowanie mimo wyraźnych objawów przewartościowania z myślą, aby odsprzedać drożej innemu inwestorowi, tam w końcu następuje przekłucie bąbla spekulacyjnego. Lekceważenie podstawowych praw ekonomii i roli zysków (cash-flow) prowadzi w końcu do wypaczenia rynków akcji. Ostatnie 20 lat było przerywane krachami giełdowymi w różnych regionach i sektorach średnio co 3 lata. Mechanizmy tworzenia baniek spekulacyjnych są podobne. Niby wszyscy o nich wiedzą, a tak wielu traci fortuny na spekulacjach, nie wyciągając z historii odpowiednich wniosków. Cóż, mylić się jest rzeczą ludzką...