Kilka tygodni temu na łamach prasy pojawiały się tytuły: "Hossa w Iraku". Wieszczono boom. Inwestorzy na listach dyskusyjnych życzyli sobie takich wzrostów, jak w Bagdadzie. Przed kilkoma dniami dostałem maila, w którym jeden z graczy narzekał na "jak zawsze opóźnione w reakcjach biura maklerskie, które zamiast kontraktów na indeks iracki, oferują jakieś zwariowane (chodziło chyba o zmienność) futures na DAX".
Tam, gdzie jest okazja do zarobienia pieniędzy, pojawiają się szybko ci, którzy chcą z niej skorzystać. Część brokerów zdecydowała się na razie na pośrednie uczestnictwo w irackim boomie. Przykładowo, jeden z brytyjskich domów maklerskich oferuje kontrakty terminowe na głowę Saddama Husajna. Niektóre biura maklerskie sondują jednak już teraz rynek w Iraku i rozważają możliwość zaangażowania się na nim. Barierą ograniczającą ich zapał są niewielkie obroty, które wynoszą ok. 130 tys. USD dziennie. Warto dodać, że handel na irackiej giełdzie odbywa się tylko 3 razy w tygodniu. Pomimo to chętnych na spekulowanie w Zatoce jest coraz więcej. Jak ta euforia może się zakończyć?
W 1992 roku w Zatoce Perskiej wybuchło istne szaleństwo, a jego epicentrum znajdowało się w Kuwejcie. Ówczesna mania na punkcie tzw. spółek Zatoki doprowadziła do powstania gigantycznego bąbla spekulacyjnego. Spekulujący na kuwejckim Souq Al-Manakh kupowali wszystko, co tylko było kwotowane. Inwestorzy rozgrywali między sobą zawody, kto z nich wywinduje ceny do bardziej absurdalnych poziomów. Istotne było jedno: kurs spółki musiał rosnąć. Gdy to zostało spełnione, zwolennicy inwestowania "w impet" przystępowali do zakupów. Wartość rynkowa spółek przewyższała ich wartość księgową o 3000%. Spekulantom szybko zabrakło gotówki, jednak zrekompensowali to zapałem i inwencją. Postanowiono, że płatności będą regulowane postdatowanymi czekami. Do ich wystawienia nie było potrzebne dodatnie saldo na koncie. Środki na zrealizowanie płatności trzeba było mieć dopiero po ustalonym okresie, a ponieważ na giełdzie panowała hossa, uważano, że jest to bezpieczna transakcja.
Otrzeźwienie przyszło nagle. Czar możliwości nieograniczonej kreacji pieniądza prysł, gdy jedna ze spekulantek zażądała zrealizowania czeku. To spowodowało napływ podobnych zleceń i doprowadziło do paniki. Tym razem był powód dla tak gwałtownego zachowania inwestorów - nikt nie miał gotówki. Rynek uświadomił sobie swój ciężar i pod wpływem grawitacji osiągnął równowagę na samym dnie. Przystąpiono do szacowania strat. Okazało się, że wartość niemożliwych do zrealizowania czeków osiągnęła astronomiczną wartość 90 mld USD. Reanimacja giełdy była długa i bolesna. Wielu inwestorów ogłosiło upadłość, a oficjalny rynek w Kuwejcie otwarto dopiero w 1997 roku.
Obecnie hossa w Iraku zdaje się opierać na fundamentalnych przesłankach, ale do czego doprowadzi wzrastające światowe zainteresowanie nią, możemy tylko spekulować. Nam najprawdopodobniej nie będzie dane skorzystać z nadarzającej się okazji. Z drugiej strony może to i lepiej, gdyż każda bajka ma swoje zakończenie. Te giełdowe są często bolesne. Nasze prawo i "opóźnione w reakcjach" biura maklerskie z pewnością miłosiernie zadbają o to, abyśmy nie doświadczyli tych przykrych doznań.