Upłynęły jedne z bardziej intensywnych tygodni sesyjnych w tym roku. Okres, podczas którego indeks (przynajmniej w USA) zachowywał się wedle schematu: zwycięstwo na froncie - "up", stagnacja - "down". Rynki z powrotem zauważyły swój związek z gospodarką. Dane ekonomiczne zaczęły determinować zachowania inwestorów, takiego zaś zalewu informacji ze spółek już dawno nie mieliśmy. Ponadto na naszym podwórku nastąpiło kilka spektakularnych załamań na akcjach notowanych już bez prawa do dywidendy. Szczęśliwie święta pozwoliły na zregenerowanie sił. Pozostaje pytanie, czy w wystarczającym stopniu, gdyż już niedługo przyjdzie nam zmierzyć się z ogromnym, a zarazem niezwykle perspektywicznym wyzwaniem.
Chodzi o opcje, które w maju mają zadebiutować na GPW. Są one niezwykle zbliżone do już istniejących, niestety, niepłynnych, warrantów. Cechuje je ta sama asymetria ryzyka, pozwalająca nabywającemu instrument od razu określić maksymalną dopuszczalną stratę, równocześnie dając mu szansę na osiągnięcie lewarowanych, podobnych jak na futures, zysków.
Jednym z bardziej spektakularnych przykładów wykorzystania możliwości oferowanych przez ten instrument jest historia transakcji przeprowadzonej przez pewnego pracownika korporacji Morgan Stanley. Osobnik ów zawodowo zajmował się ubezpieczaniem inwestycji, między innymi za pomocą opcji. Obserwując rynek, doszedł do wniosku, że akcje są zdecydowanie przewartościowane a hossa zbliża się ku końcowi. Nabył więc, płacąc po 6 centów za sztukę, opcje put (obstawiające spadek) dla siebie, rodziny oraz niektórych klientów. Bank pozwolił mu na dokonanie tej transakcji, chociaż decyzję taką uznano za "idiotyzm". Gdy niedługo po tym trend odwrócił się, opcje bankiera były warte już 30 centów. Część właścicieli zdecydowała się zrealizować 500-proc. zysk. Naszemu bohaterowi to nie wystarczało i nie zamknął pozycji nawet, gdy cena podskoczyła do 1 dolara. Poprzednio wykpiwano, że chciał zająć krótkie pozycje. Teraz jego "chciwość" stała się obiektem żartów. Nieinkasowanie zysków w wysokości 1600% wydawało się absurdem. Wydawało się.... Decyzja ta okazała się ze wszech miar słuszna, gdyż wkrótce rynkiem wstrząsnął krach. Sytuacja miała miejsce w październiku 1987 roku - Dow Jones jednego dnia stracił 22%. Pikujące w dół akcje pociągnęły za sobą wzrost wartości opcji put. Bankier w ciągu jednego miesiąca ze średniego stopniem pracownika stał się milionerem. Każdy zainwestowany dolar przyniósł mu ponad 800 następnych.
Któż nie marzy o podobnej inwestycji? Odniesienie tak spektakularnego sukcesu jest możliwe wyłącznie na rynku opcji. Instrument ten może być prawdziwą kurą znoszącą złote jaja. Podczas minionych świąt pochłanialiśmy ogromne ilości pisanek. Były smaczne, lecz mało dochodowe. Teraz nadszedł czas na prawdziwe Fabergé.