Dobry lobbing nie jest zły

Absolwenci West Point, zamiast lobbować za polskim interesem w Waszyngtonie, tłumaczą w MON instrukcje obsługi do F 16

Publikacja: 23.10.2004 08:24

W Polsce lobbing kojarzy się źle. Bo to od razu korupcja, mętne interesy załatwiane pod stołem i nie wiadomo, co jeszcze. Nie pierwszy to raz (i zapewne nie ostatni), kiedy z konia robi się u nas wielbłąda. A szkoda.

Bo przecież w każdym z tych szanujących się państw, gdzie wolny rynek ma więcej niż piętnaście lat, grupy lobbingowe są zjawiskiem normalnym, a nawet niezbędnym dla prawidłowego funkcjonowania wolnorynkowej gospodarki. W Stanach Zjednoczonych lobbyści pojawili się ponoć w dwa dni po narodzinach państwa. Ci cieszący się ogólnym szacunkiem, wpływowi i uczciwi obywatele przekonywali i do dziś przekonują tamtejszy Kongres i inne instytucje o zasadności (bądź bezzasadności) ustaw i przepisów, wpływających między innymi na gospodarkę właśnie. Przykład przyszedł zresztą z Europy, gdzie znacznie wcześniej lobbing rozwinął się w Zjednoczonym Królestwie, nie mając bynajmniej nic wspólnego z mętnymi interesami. Dziś liczne rzesze międzynarodowych lobbystów przekonują do swoich racji brukselską administrację.

Jako że Polska w Unii Europejskiej jest zaledwie kilka miesięcy, mało kogo można nad Wisłą przekonać, że lobbing to dobra rzecz. Niewielu znalazłoby się w Brukseli lobbystów z polskiego sektora prywatnego, a i ci z rządowych agend prawie w ogóle nie istnieją.

Tymczasem wielu polskich polityków samodzielnie prawie nic z nikim nie potrafi załatwić. Nie wiedzą, do kogo z czym pójść i kiedy. Przydaliby im się lobbyści. I pewnie by się bez większego problemu znaleźli, gdyby ważne dla Polski interesy były podporządkowane racji stanu, a nie panującej w danym momencie grupie. Jak zawieje z lewa, to wywieje tych, którzy właśnie zdążyli przetrzeć trudne ścieżki i już wiedzą do kogo, z czym i kiedy. A jak zawieje z prawa, to samo.

Polski biznes potrzebuje silnego lobbingu - nie tylko w Brukseli, ale właściwie wszędzie na świecie. Polski lobbing nie może być uzależniony od długości kadencji polskiego parlamentu. Musi być podporządkowany wyższej racji. Trzeba stworzyć zawód lobbysty, odporny na wiatry z prawa i lewa. Trzeba posyłać liczne polskie kadry do brukselskich szkół lobbingu po to, by ci, którzy przetarli ścieżki, stali się skuteczni w ich codziennym przemierzaniu. Ale jakoś nie słychać, żeby ktoś nad tym usilnie pracował...

Reklama
Reklama

Nie jest przecież tak, że do zachodniego kraju przyjedzie polski minister, spotka się ze swoim odpowiednikiem, poświęci pięć minut prasie, pomacha i pojedzie, a już następnego ranka tłum zagranicznych inwestorów i kontrahentów ustawi się w kolejkach na Okęciu, żeby czym prędzej inwestować w polską gospodarkę i namawiać polskich przedsiębiorców do eksportu. Ktoś musi dużo wcześniej przygotować grunt, przedstawić racje, przekonać, przygotować stosy dokumentów, zapewnić i zostać zapewniony.

Ale u nas tymczasem ciągle po staremu. Jak ktoś ma dobre relacje z Niemcami, to go się wysyła gdzie indziej, bo w Niemczech ma za dobre relacje. Do Niemiec wysyła się tych, którzy nawet po niemiecku nie mówią (co zapewne ułatwia kontakty). A absolwenci West Point, zamiast lobbować za polskim interesem w Waszyngtonie, tłumaczą w MON instrukcje obsługi do F 16.

Gospodarka
Hazard w Finlandii. Dlaczego państwowy monopol się nie sprawdził?
Gospodarka
Wspieramy bezpieczeństwo w cyberprzestrzeni
Gospodarka
Tradycyjny handel buduje więzi
Gospodarka
Branża piwna mierzy się z kolejnymi wyzwaniami
Gospodarka
Podatek Belki zostaje, ale wkracza OKI. Nowe oszczędności bez podatku
Gospodarka
Estonia i Polska technologicznymi liderami naszego regionu
Reklama
Reklama