W Polsce lobbing kojarzy się źle. Bo to od razu korupcja, mętne interesy załatwiane pod stołem i nie wiadomo, co jeszcze. Nie pierwszy to raz (i zapewne nie ostatni), kiedy z konia robi się u nas wielbłąda. A szkoda.
Bo przecież w każdym z tych szanujących się państw, gdzie wolny rynek ma więcej niż piętnaście lat, grupy lobbingowe są zjawiskiem normalnym, a nawet niezbędnym dla prawidłowego funkcjonowania wolnorynkowej gospodarki. W Stanach Zjednoczonych lobbyści pojawili się ponoć w dwa dni po narodzinach państwa. Ci cieszący się ogólnym szacunkiem, wpływowi i uczciwi obywatele przekonywali i do dziś przekonują tamtejszy Kongres i inne instytucje o zasadności (bądź bezzasadności) ustaw i przepisów, wpływających między innymi na gospodarkę właśnie. Przykład przyszedł zresztą z Europy, gdzie znacznie wcześniej lobbing rozwinął się w Zjednoczonym Królestwie, nie mając bynajmniej nic wspólnego z mętnymi interesami. Dziś liczne rzesze międzynarodowych lobbystów przekonują do swoich racji brukselską administrację.
Jako że Polska w Unii Europejskiej jest zaledwie kilka miesięcy, mało kogo można nad Wisłą przekonać, że lobbing to dobra rzecz. Niewielu znalazłoby się w Brukseli lobbystów z polskiego sektora prywatnego, a i ci z rządowych agend prawie w ogóle nie istnieją.
Tymczasem wielu polskich polityków samodzielnie prawie nic z nikim nie potrafi załatwić. Nie wiedzą, do kogo z czym pójść i kiedy. Przydaliby im się lobbyści. I pewnie by się bez większego problemu znaleźli, gdyby ważne dla Polski interesy były podporządkowane racji stanu, a nie panującej w danym momencie grupie. Jak zawieje z lewa, to wywieje tych, którzy właśnie zdążyli przetrzeć trudne ścieżki i już wiedzą do kogo, z czym i kiedy. A jak zawieje z prawa, to samo.
Polski biznes potrzebuje silnego lobbingu - nie tylko w Brukseli, ale właściwie wszędzie na świecie. Polski lobbing nie może być uzależniony od długości kadencji polskiego parlamentu. Musi być podporządkowany wyższej racji. Trzeba stworzyć zawód lobbysty, odporny na wiatry z prawa i lewa. Trzeba posyłać liczne polskie kadry do brukselskich szkół lobbingu po to, by ci, którzy przetarli ścieżki, stali się skuteczni w ich codziennym przemierzaniu. Ale jakoś nie słychać, żeby ktoś nad tym usilnie pracował...