Są różne kluby: sportowe, muzyczne, literackie i tysiące innych, np. Klub Krasnoludka. A pamiętacie Państwo DKF-y? Bardzo kiedyś popularne. Okno na inny, zdawało się - bajkowy, świat. Niektórzy spośród moich przyjaciół byli w swoim czasie członkami Klubu Wiśniówki. Równie pożytecznego (choć o skali działania bez porównania mniejszej), jeśli chodzi o budowanie prawidłowych relacji międzyludzkich i rozwój duchowy. Jego członkowie z pasją snuli rozważania teoretyczne i prowadzili empiryczne doświadczenia, badając rubinową barwę, delikatny bukiet i istotę rzeczy, ukrytą gdzieś w metafizycznej przestrzeni między językiem a podniebieniem. Ich działalność nie szkodziła nikomu, chyba że im samym. Jednakże konsekwencje były niegroźne i przemijające.
Co w tym złego, że ludzie lubią być razem, jednoczeni ideą lub wspólnymi zamiłowaniami? A jednak kluby, zwłaszcza te nieformalne, nie mają u nas dobrej prasy. W szczególności, jeśli dotyczą świata biznesu.
Zaczęło się chyba od klubu koneserów cygar, skupiającego m.in. znakomitych menedżerów. Dość zamożnych (choćby z powodu milionowych odpraw), by w przeciwieństwie do Hansa Castorpa z Czarodziejskiej Góry nie wyliczać marek na każdy kubański zwitek tytoniu, lecz beztrosko unosić się w oparach siwego dymku. Ten klub pachnący (dosłownie i w przenośni) co najmniej lekkim snobizmem nie spodobał się mediom. Może był zbyt ekskluzywny. Może zanadto nowobogacki. Kto wie.
Teraz mamy Klub Krakowskiego Przedmieścia (vel Klub Pałacu Prezydenckiego), Klub Przyjaciół PZU czy Klub Telewizji Familijnej. Parę innych też by się pewnie znalazło.
Pisałem w tym miejscu dwa lata temu o pożytkach z afery Rywina, płynących także i dla rynku kapitałowego. Wówczas, na wstępnym etapie śledztwa, obśmiewano nieudolność członków szanownej komisji sejmowej. Dziś nikt chyba jednak nie zaprzeczy, że ich praca nie całkiem poszła na marne. Dowiedzieliśmy się przecież o Klubie Trzymającym Władzę.