Hossa niejedno ma imię

Finansista i filantrop - sir John Templeton powiedział kiedyś, że cztery najkosztowniejsze słowa to: "tym razem będzie inaczej". Obserwując historię polskiej giełdy, trudno temu zaprzeczyć...

Publikacja: 31.07.2006 09:44

Od pierwszej sesji na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie minęło ponad 15 lat. Od momentu, gdy na polskim parkiecie notowanych było zaledwie 5 spółek, przez rynek przetaczały się kolejno fale wzrostów i zniżek. Trzykrotnie już widzieliśmy, podczas hossy "dziewiczej", wzrostów z lat 1995-1997 i hossy "internetowej", jak indeksy giełdowe szybowały w górę, by później spaść z impetem. Wielu inwestorów mówi, że tym razem tak się nie stanie. Czy na pewno?

Trudne początki

Dla pionierów inwestowania na giełdzie pierwsze kilkanaście miesięcy jej funkcjonowania nie było okresem lekkim. Giełdę traktowano bardziej jak ciekawostkę niż miejsce, w którym można pomnażać pieniądze. Chętnych było na tyle niewielu, że do inwestowania na GPW zachęcać musiał sam prezes Wiesław Rozłucki. Także spółkom, których notowana była wówczas zaledwie garstka, nie wiodło się najlepiej. Warszawski Indeks Giełdowy (WIG), którego wartość bazową ustalono na 1000 punktów, w półtora roku spadł o niemal 40 procent. Osiągając latem 1992 roku wartość 635, zanotował - jak się później okazało - swoje historyczne minimum. Trzeba też pamiętać, że był to okres wyjątkowo wysokiej inflacji, a roczne oprocentowanie lokat bankowych osiągało nawet kilkadziesiąt procent. Cierpliwość tych, którzy jednak przetrwali, miała zostać już wkrótce sowicie wynagrodzona.

Poprawa sytuacji gospodarczej, jaka miała miejsce na początku lat 90., znalazła swoje odbicie także na warszawskim parkiecie. Eksplozja polskiej przedsiębiorczości, nastawienie na wolny rynek i sukcesy w zbijaniu galopującej inflacji spowodowały rozkręcenie koniunktury, a w konsekwencji także wzrost zainteresowania rynkiem papierów wartościowych.

A miało być tak pięknie...

Pierwsza hossa rozpoczęła się wiosną 1993 roku. Ceny zaczęły rosnąć wprost lawinowo, a WIG w drugim kwartale 1993 r. urósł ponad trzykrotnie. Drożejące papiery co większych polskich spółek zaczęły dostrzegać zagraniczne fundusze emerytalne i w ten sposób pojawił się na parkiecie pierwszy zachodni kapitał. Ponieważ Skarb Państwa nie spieszył się z prywatyzacją, a prywatnych spółek idących na giełdę po dodatkowy kapitał również nie było za wiele, rozpoczęło się dmuchanie pierwszej w historii polskiego rynku bańki spekulacyjnej.

We wrześniu 1993 roku było w kraju już ponad 170 tysięcy inwestorów indywidualnych. Popularność giełdy, jako alternatywy dla kont bankowych czy obligacji - stale rosła. Trend wzrostowy na parkiecie był tak silny, że zachwiać nie były nim w stanie nawet wybory parlamentarne i zwycięstwo lewicy w kwietniu 1994 roku. Pierwszą korektę przyniosły dopiero zapowiedzi wprowadzenia podatku od zysków kapitałowych. WIG spadł wówczas o 22 proc., z 7561 na 5847. Nie było to oczywiście w stanie przystopować wciąż rosnącego zainteresowania giełdą. Od kwietnia 1993 r. do marca 1994 r. ciągły napływ kapitału sprawiał, że warszawski główny indeks giełdowy zyskiwał na wartości średnio 2 proc. na sesję. Nierzadko zdarzało się, że przewaga popytu nad podażą była tak duża, że kursy wielu spółek były nietransakcyjne. Pierwszą zapowiedzią przesilenia na rynku była emisja papierów Banku Śląskiego. Do biur maklerskich ruszyły tłumy, a gdzie i kiedy można kupić akcje, interesował się prawie każdy - od profesorów uniwersytetu do kierowcy taksówki. Do subskrypcji akcji zgłosiło się ponad 800 tysięcy osób. Wyniku tego nigdy nie udało się już powtórzyć - nawet 200 tysięcy chętnych na papiery PKO BP w 2004 roku wygląda mizernie wobec emisji Banku Śląskiego. Skutek był taki, że cena emisyjna wyniosła 6,75 miliona starych złotych, czyli 13 razy więcej niż cena nominalna. Wkrótce potem nastąpiła głębsza korekta (18 proc.), ale prawdziwy krach miał dopiero nastąpić. Od pierwszego uderzenia w dzwon na warszawskim parkiecie 16 kwietnia 1991 r. do 8 marca 1994 r. WIG zyskał 1976 proc. Jeszcze więcej urosły poszczególne spółki. Stopa zwrotu z inwestycji w Próchnik wyniosła 2887 proc., a w Wólczankę 2717 proc. Wskaźniki finansowe zupełnie oderwały się od fundamentów.

Załamanie na rynku nastąpiło w marcu 1994. Do sprzedaży akcji rzucili się niemal wszyscy, gorzej było z chętnymi na kupno. Zdarzało się, że kursy spółek osuwały się o 10 proc. dziennie bez zawierania ani jednej transakcji. Tym sposobem w ciągu 3 miesięcy od szczytu WIG stracił na wartości ponad 65 proc., a polski rynek kapitałowy przeżył swoją pierwszą bessę.

Kryzys z importu

Na kolejną falę wzrostów trzeba było długo czekać. Spadki osiągnęły dno pod koniec marca 1995 roku i wówczas na rynku nastąpiło pewne odreagowanie. WIG odbił się na poziomie 5922 punktów. Mocna zwyżka nastąpiła dopiero na przełomie 1995/1996, by w lutym 1997 roku wynieść indeks na poziom 18 tysięcy punktów. Choć wciąż było to mniej niż na szczycie w 1994 r., ale już ponad 3 razy więcej niż w dołku zaledwie półtora roku wcześniej. Skąd wówczas takie wzrosty? Jednym z impulsów mogło być zniesienie podatku giełdowego. Pomogło też wprowadzenie Narodowych Funduszy Inwestycyjnych na warszawski parkiet, a przede wszystkim dynamiczny wzrost gospodarczy. Jednak do naprawdę trwałego wzrostu nie udało się doprowadzić. Lata 1997-1998 były na giełdzie okresem dużej nerwowości i napięcia. Kryzys azjatycki i rosyjski, które wówczas nastąpiły, wystawiały inwestorów na ciężką próbę. W efekcie warszawski główny indeks giełdowy znów zanotował spore spadki - z poziomu 18 582 pkt do około 10 700 (październik 1999 r.).

Internetowa bańka

Rok 1999 roku przyniósł rozbudzenie w krajowej gospodarce. Dynamika PKB z 1,6 proc. w pierwszym kwartale wzrosła do 3 proc. w drugim, a następnie do 5 proc. w trzecim kwartale. Takie ożywienie musiało się przełożyć również na koniunkturę giełdową. Tym bardziej że jesienią tego samego roku utworzono Otwarte Fundusze Emerytalne (OFE), które zapewniły stały i równomierny dopływ gotówki na parkiet. Jednak prawdziwego impetu giełdzie nadały spółki działające w sferze tzw. nowej ekonomii (branża no-wych technologii).

Pod koniec ubiegłego wieku na zachodnich giełdach prawdziwą furorę robiły spółki, których działalność związana była z internetem, czyli tak zwane "dotcomy". Wielkie nadzieje związane z rozwojem branży sprawiały, że inwestorzy masowo skupywali akcje firm takich jak Microsoft, Sun Microsystems, Oracle czy Amazon. com. Od początku 1999 roku do 10 marca 2000 r. amerykański NASDAQ, indeks spółek wysokich technologii, wzrósł o 129 proc., podczas gdy Dow Jones zyskał jedynie 8 proc. Zainteresowaniem zupełnie nie cieszyły się spółki tzw. starej ekonomii.

W 1999 r. moda na internet dotarła także na polską giełdę. Niestety, poza Optimusem, na GPW nie było zbyt wielu firm, które działały w branży informatycznej. Wystarczyła jednak sama deklaracja o wkroczeniu w nowy obszar działalności, by akcje zaczęły szybować ku górze. Czasami potrzebna była tylko informacja o otwarciu strony internetowej, by wywołać zwyżkę o kilka lub kilkanaście procent. Ciekawym przykładem może być producent skórzanych butów, Ariel (obecnie IGroup). Gdy spółka poinformowała o zakupie firmy dostarczającej internet, akcje natychmiast poszły w górę. Ostatecznie w ciągu całej hossy papiery Ariela zyskały 888 proc., będąc najsilniej zwyżkującym papierem na rynku.

Hossa internetowa opierała się na nadziejach związanych z rozwojem nowych technologii, z których wiele okazało się wyolbrzymionych lub po prostu niemożliwych. Wiele projektów w ogóle nie zrealizowano, chociaż najsilniejsi gracze przetrwali na rynku. Zanim jednak firmy internetowe naprawdę zaczęły przynosić zyski, musiało upłynąć jeszcze kilka lat.

Nim w marcu 2000 roku nastąpiło załamanie rynkowe, WIG20 - indeks największych spółek giełdowych - urósł 155 proc. Jeżeli spojrzymy na indeksy branżowe, wyraźnie widać, którymi akcjami interesowali się inwestorzy. WIG-Informatyka zyskał w tym okresie 197 proc., podczas gdy WIG-Spożywczy jedynie 7 proc. Trochę lepiej miał się WIG-Banki (99 proc.) i WIG-Budownictwo (90 proc.). Spółkami, które zyskały na tej hossie najbardziej, były rzecz jasna firmy nowych technologii, takie jak IGroup, Onet.pl czy Softbank. Dość mocno zawyżone były wskaźniki spółek. Na przykład dla Softbanku C/WK i C/WZ wynosiły na szczycie hossy (kolejno) 7,4 i 119,3.

Spadki zaczęły się pod koniec marca 2000 r. Do lipca 2002 r. WIG20 spadł o 58 proc., chwilami zniżkując nawet poniżej 1000 punktów. Zainteresowanie giełdą spadło tak bardzo, że trzeba było zamknąć niektóre biura maklerskie. Najbliższe lata były dla inwestorów okresem praktycznie straconym.

Surowce i biopaliwa

Kolejne wyraźne wzrosty cen inwestorzy mogli zobaczyć dopiero na początku 2003 roku. Pomogła znów rozkręcająca się gospodarka, rosnąca dynamika PKB i eksport. Odbiło się to wyraźną poprawą wyników wielu spółek. Bardzo duże znaczenie miała akcesja naszego kraju do Unii Europejskiej. Nie tylko dawała nowe możliwości rodzimym firmom, ale również - w postrzeganiu inwestorów z Zachodu - zmniejszyła ryzyko inwestycyjne. Pojawienie się pierwszych Towarzystw Funduszy Inwestycyjnych zapewniło dla giełdy nowe źródła kapitału. Rok 2003 to także wdrażanie zasad corporate governance, które poprawiły relacje między zarządem a akcjonariuszami. Kolejne fale wzrostów przyniosły także pewne ożywienie na rynku pierwotnym. Na przykład w 2004 roku zadebiutowało 36 spółek, zarówno prywatyzowanych przedsiębiorstw, jak i prywatnych firm. Dzięki temu kapitał gromadzący się na parkiecie mógł znaleźć ujście.

W czasie trwającej hossy stopniowo zmieniały się lokomotywy ciągnące indeksy w górę. Zdecydowanie największe znaczenie miały jednak spółki surowcowe. Rekordowe ceny miedzi, ropy czy aluminium przełożyły się na rosnące zyski giełdowych gigantów, takich jak PKN Orlen, KGHM czy Kęty. To właśnie te spółki, spośród wchodzących w skład indeksu WIG20, zyskały na trwającej hossie najbardziej. PKN Orlen urósł 224 proc., a KGHM 740 proc. (dane na 14.07.2006). Na szerokim rynku najbardziej wzrosły ceny mniejszych spółek, które jeszcze w 2002 r. borykały się z problemami finansowymi, a dziś dynamicznie się rozwijają. Przykłady to choćby TIM (stopa zwrotu 3543 proc.) lub Stalprodukt (2381 proc.).

Tak jak podczas hossy lat 1999-2000 największe emocje inwestorów budziły spółki internetowe, obecnie oczkiem w głowie graczy giełdowych są biopaliwa. Znów wystarcza sama deklaracja, że firma rozpoczyna działalność w tej lukratywnej branży, by rozbudzić oczekiwania akcjonariuszy i wywindować kurs na wysokie poziomy. Czas pokaże, czy nadzieje inwestorów okażą się płonne, czy będzie to tylko kolejna bańka, która któregoś dnia pęknie z hukiem.

Gospodarka
Estonia i Polska technologicznymi liderami naszego regionu
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Gospodarka
Piotr Bielski, Santander BM: Mocny złoty przybliża nas do obniżek stóp
Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku