Minister zdrowia Zbigniew Religa poinformował wczoraj, że dogadał się z wicepremier Zytą Gilowską w sprawie ratowania zadłużonych szpitali. Szefowa resortu finansów zgodziła się podobno na przekazanie z budżetu do miliarda złotych. Trafią na pożyczki dla placówek w tarapatach. Wszystko po to, by do szpitali nie wkroczyli komornicy. A już mogą. Trybunał Konstytucyjny uznał w styczniu, że ograniczenie egzekucji w sektorze służby zdrowia do 25 proc. wartości długu jest niezgodne z konstytucją. Tym samym sędziowie zwinęli parasol ochronny, który radował lekarzy i pacjentów, ale utrudniał żywot dostawcom sprzętu medycznego i leków.

Dziś z kolei rusza interwencyjny skup wieprzowiny. Upór Andrzeja Leppera sprawił, że państwo zapłaci do 500 mln zł za powiększenie zapasów Agencji Rezerw Materiałowych. Wszystko po to, by rolnicy mogli sprzedać swoje produkty.

Wystarczyły trzy dni, by dwoje ministrów "buchnęło" z tegorocznego budżetu dodatkowe 1,5 mld zł. Nietrudno obliczyć, że w takim tempie niedobór w państwowej kasie pod koniec roku osiągnie nie 30, ale... 200 mld zł. Na szczęście budżet nie jest z gumy i obowiązuje zasada: kto pierwszy, ten lepszy.

Nie chcę w żaden sposób kwestionować zasadności tych wydatków. Niepokoi mnie coś innego - mimo coraz dłuższego stażu rząd reaguje na problemy ad hoc, bez próby systemowych rozwiązań. Niezależnie od wykupu wieprzowiny "świńska górka" była, jest i powróci. Nisko oprocentowane pożyczki dla zadłużonych szpitali też już były. W ostatnich dwóch latach wydaliśmy na nie 3,3 mld zł.

Czas może przyznać, że na wszystko i tak nie starczy pieniędzy, zamiast chwalić się gaszeniem palących problemów?