Program Narodowych Funduszy Inwestycyjnych zwano, nieco populistycznie zapewne, Programem Powszechnej Prywatyzacji (PPP). Jak się powszechna prywatyzacja skończyła, widać najlepiej na kilku przykładach, które - ku nauce - opisaliśmy. Niektóre fundusze, warte setki milionów złotych, znalazły się w rękach pojedynczych osób. Wydaje się, że bez większego wysiłku i ryzyka z ich strony. Jak to możliwe? A to już mocno skomplikowana sprawa.

Nie miejmy jednak złudzeń. Wszystko bowiem wskazuje, że sukcesy opisywanych wcześniej i dziś inwestorów to nie kwestia ich wybitnych osiągnięć. Nikt z nas pewnie nie mógłby kupić akcji Narodowych Funduszy Inwestycyjnych ani w takiej liczbie, ani po takich cenach, jak opisywane przez nas osoby.

Żeby to zrobić, trzeba było mieć poparcie ministerstwa skarbu (bez niego nie udałoby się "odbicie" funduszy z rąk innych osób, które weszły w ich "posiadanie" w równie tajemniczy i dziwaczny sposób i także przy wsparciu Skarbu Państwa - vide śledztwo w sprawie PZU Życie), no i trzeba też było mieć pozycję w samych funduszach. Podobnie jak fundusze trzymały się nawzajem w szachu na skutek powiązań kapitałowych, tak i wspomniane osoby trzymały się zapewne w szachu na skutek powiązań personalnych. Na dodatek jeszcze - trzeba było być we właściwym czasie na właściwym miejscu.

Rozwikłanie wszystkich kwestii związanych z powszechną prywatyzacją zajmie prokuraturze czy mającej powstać speckomisji sejmowej wiele czasu. Ale może warto. Na pewno warto poczytać, niewiele było na naszym rynku kapitałowym lekcji równie pouczających.