Zamieszanie wokół Polskiego Holdingu Farmaceutycznego pokazuje, nie po raz pierwszy, jak słabym zarządcą jest państwo. Od powstania PHF w 2004 r. nie udało się przeprowadzić żadnych działań, które - jak było w założeniach - spowodowałyby wzrost konkurencyjności państwowych producentów leków. Holding stał się po prostu miejscem pracy dla kilku oddelegowywanych tam przez kolejne ekipy rządzące prezesów. Żadnemu z nich nie udało się doprowadzić do połączenia sił trzech Polf wchodzących w skład PHF. Holding nie stał się też łącznikiem między producentami leków a rządem. A przecież lobbowanie w ich imieniu było jednym z głównych uzasadnień dla powstania tej "superspółki".
Od kiedy pojawiła się idea narodowego holdingu farmaceutycznego, frapowało mnie towarzyszące mu hasło "wpływania na politykę lekową państwa". Jak rozumiem intencje propagandystów, chodziło o to, by spółki państwowe produkowały tańsze i równie dobre leki, jak ich konkurenci. Następnie medykamenty te miałyby trafiać na listy refundacyjne i tym samym inne firmy musiałyby obniżać ceny, zaś państwu gwarantowałoby to oszczędności. Tymczasem okazało się, że po trzech latach działania holdingu jego udział w rynku spadł ponaddwukrotnie. Czyli tańsze i równie dobre leki się nie przebiły. Na listy ministerstwa zdrowia trafia tymczasem coraz więcej farmaceutyków wytwarzanych przez również polskich, ale prywatnych producentów. Niektórzy z nich wprowadzili nawet zupełnie nowe, wymyślone przez siebie produkty, co dla PHF (specjalizującym się w tzw. lekach odtwórczych) pozostaje nadal sferą marzeń.