Kłamstwo powtarzane wiele razy staje się prawdą. Z praktyczną implementacją tej zasady spotkaliśmy się ostatnio przy okazji obsadzania kluczowych stanowisk w sektorze bankowym. Najpierw okazało się, że aby zarządzać największym bankiem komercyjnym w Polsce niepotrzebne jest żadne doświadczenie w sektorze bankowym. Co więcej, nie jest też wymagane doświadczenie biznesowe na stanowisku kierowniczym w dużej firmie komercyjnej działającej na konkurencyjnym rynku.
Wysuwając kandydaturę premiera Marcinkiewicza na stanowisko prezesa PKO BP, politycy obozu rządzącego do znudzenia powtarzali, że tak naprawdę to prezes ma tylko koordynować pracę zarządu oraz, że państwo to przecież największa firma (sic!) w Polsce, więc zarządzanie państwem z fotela premiera to najlepsza gwarancja kompetencji menedżerskich.
Warto jednak zastanowić się chwilę i zadać sobie dwa pytania. Czy inni prezesi największych polskich firm to z reguły figuranci, którzy nie mają pojęcia o branżach, w których działają zarządzane przez nich spółki? Czy na stanowisko prezesa w wielkich korporacjach trafiają z reguły osoby, które nigdy w życiu nie pełniły żadnej funkcji kierowniczej w firmie komercyjnej? Wydaje się, że w przypadku niedoszłej nominacji mieliśmy do czynienia z klasycznym przykładem myślenia w stylu "a niech się Kazik sprawdzi w biznesie".
Marcinkiewicz prezesem PKO BP nie został (na razie), ale znalazł się na krótkiej liście kandydatów. Jak się jednak okazało, próba politycznej nominacji na fotel prezesa PKO BP to było jedynie preludium do wydarzeń, które czekały nas później. Do obsadzenia bowiem pozostawało jeszcze jedno bardzo ważne stanowisko w państwie.
Słysząc zapowiedzi prezydenta Kaczyńskiego, w których zapewniał, że ma kilku znakomitych fachowców na stanowisko szefa banku centralnego, wierzyłem, że tym razem rzeczywiście będą decydować kompetencje. Łatwo sobie wyobrazić, co czułem (nie tylko ja zresztą) po nominacji Sławomira Skrzypka. Oto prezesem banku centralnego, osobą odpowiedzialną za prowadzenie polityki monetarnej państwa, zostaje człowiek, który z polityką monetarną nigdy nie miał nic wspólnego! Miałem nadzieję na prezesa z bogatym dorobkiem naukowym w dziedzinie polityki monetarnej, cieszącego się autorytetem w środowisku międzynarodowym, a otrzymałem prezesa, który nie wie, kto kieruje EBC. Nie lubię górnolotnych słów, ale aż ciśnie się pytanie, czy to czasem nie jest sprzeczne z polską racją stanu?