Wczorajsza awaria na Giełdzie Papierów Wartościowych jest najpoważniejszą w historii. Ludwik Sobolewski, prezes GPW, wykluczył, aby przyczyną mógł być jakiś celowy atak z zewnątrz (np. hakerów), choć gdy to mówił, nie wiedział jeszcze, co dokładnie ją spowodowało. - Wiemy, że nastąpiła usterka w systemie komunikacyjnym pomiędzy nami a domami maklerskimi (domy maklerskie nie mogły więc przesyłać zleceń inwestorów - red.). Nie wiemy jeszcze, co ją wywołało. Sam system notowań, czyli serce giełdy, cały czas bije - wyjaśniał na gorąco Sobolewski.
Nadzorca wkroczył do akcji
Z ustaleń "Parkietu" wynika, że jeszcze przed końcem wczorajszych notowań do siedziby GPW wkroczyli pracownicy Komisji Nadzoru Finansowego. Kontrolę rozpoczęli m.in. od "przesłuchania" Dariusza Kułakowskiego, dyrektora generalnego ds. technologii giełdy. KNF rozpoczęła też dokładną analizę wczorajszych notowań. - Z wstępnych danych nie wynika, aby w związku z tą awarią mogło dojść do manipulacji - powiedział nam Łukasz Dajnowicz z Komisji. Czy giełdzie grozi kara za wczorajszy incydent? Na to pytanie przedstawiciel Komisji nie odpowiedział. - Najpierw musimy przeprowadzić kontrolę - stwierdził tylko.
Ośrodek zapasowy GPW jakby nie istniał?
Po wczorajszej sesji wielu inwestorów zadaje sobie pytanie, po co giełdzie ośrodek zapasowy? Ośrodek, który służy do zachowania ciągłości działania i którego sprawność jest testowana (przez giełdę, domy maklerskie i depozyt papierów wartościowych) raz na kwartał. Okazuje się, że zlokalizowany w innym miejscu, zapasowy system giełdy na kontynuację notowań ciągłych nie pozwala. Przedstawiciele GPW przyznali wczoraj, że umożliwia on właściwie tylko prawidłowe zakończenie i rozliczenie sesji oraz przeprowadzenie sesji w całości. Wznowienie jej od jakiegoś momentu nie jest możliwe. Czy takie rozwiązanie dla giełdy, która rywalizuje o miano głównego parkietu Europy Środkowo-Wschodniej, jest wystarczające? Na to pytanie nie usłyszeliśmy odpowiedzi.