Wczorajsze notowania na Wall Street rozpoczęły się od niewielkich wahań. Trzeba to zapisać na plus dla strony popytowej, gdyż w obliczu publikowanych w czwartek danych z USA mocniejszy spadek byłby uzasadniony. Wzrost liczby nowo rejestrowanych bezrobotnych do 357 tys. z 313 tys., spadek produkcji przemysłowej o 0,5 proc. w styczniu czy też najniższy od pięciu lat napływ kapitałów do USA to elementy które w pełni uzasadniały spadki. Chociaż nie mocne. W zasadzie obecnie, bardzo trudno znaleźć pretekst, który miałby szanse silne spadki sprowokować. Sytuacja techniczna na wykresach DJIA i S&P 500 od połowy lipca 2006 r. pozostaje niezmienna. Oba indeksy powoli wspinają się do góry, czemu towarzyszą niewielkie korekty, pogarszająca się od października sytuacja na wskaźnikach czy nawet, w niektórych okresach, wstępne sygnały sprzedaży. Do silniejszej wyprzedaży jednak nie dochodzi. Chociaż, z punktu widzenia analizy technicznej, do wygenerowania naprawdę silnych sygnałów sprzedaży potrzeba niewiele. Wystarcza 3-4 dni mocniejszej zniżki i na wykresach w kompresji tygodniowej pojawią się zdecydowane sygnały do pozbywania się akcji. W nieco gorszej sytuacji technicznej znajduje się wykres Nasdaq Composite. Od grudnia wyraźnie spadła dynamika wzrostów, a wahania w tym okresie prowadzą do utworzenia, zapowiadającej spadki, formacji głowy z ramionami (linia szyi przy 2440 pkt). Jej potwierdzeniem będzie spadek poniżej wsparcia na 2401,2 pkt, które tworzy dołek z 22 grudnia ub.r. Do czasu jego przełamania preferowane są jednak długie pozycje, gdyż dalsze wzrosty są bardziej prawdopodobne niż spadki. Obecnie na horyzoncie nie ma żadnych publikacji makroekonomicznych, które stanowiłyby zagrożenie dla byków na Wall Street. Stąd też, niedźwiedziom nie pozostaje nic innego, jak tylko liczyć na cud. Przede wszystkim cud inflacji, bo podwyżka stóp procentowych, mogłaby skutecznie ochłodzić koniunkturę.