Po ostatnich sesjach chaotycznej konsolidacji w końcu mamy wyraźniejsze wybicie. Kierunek dziwić nie powinien, bo inwestorzy na GPW poszli tą samą drogą, co pozostałe rynki wschodzące na świecie. Nowe szczyty hossy lub przetestowanie tegorocznych najwyższych poziomów indeksów, oglądaliśmy na niemal wszystkich interesujących nas (czytaj: największych lub uznawanych za "jeden koszyk") emerging markets. Praktycznie tylko węgierski BUX jest tutaj niechlubnym wyjątkiem. Także GPW długo opierała się temu sprzyjającemu otoczeniu i dopiero czwartkowe połączenie świetnych nastrojów w Azji (m.in wzrost +1 proc. koreańskiego Kospi na nowe szczyty hossy) z rosnącymi cenami miedzi oraz ropy uwolniło byczy potencjał. Warto w tym miejscu zauważyć, że indeks towarów CRB po systematycznym ponadmiesięcznym wzroście dotarł do poziomów najwyższych w tym roku, a to była zawsze wiarygodna wskazówka dla rynków wschodzących.

Wracając do czwartkowej sesji i wiarygodności tego wzrostu, to zdecydowanie mniej przekonująca była pierwsza część notowań. Obrót koncentrował się na dwóch spółkach (Bioton, KGHM), nie było żadnych dużych transakcji wskazujących na aktywność funduszy, a do góry pociągnęły nas koszyki zleceń kupna wykorzystujące niską płynność na szerokim rynku. Jednak od wyznaczenia porannego szczytu WIG20 przy 3490 pkt zachowanie rynku należy oceniać jako bardzo dobre, mimo że byki długo nie mogły poprawić tego poziomu. Pomógł dopiero fakt, że każda kolejna korekta z tego poziomu miała zarówno słabszy zasięg, jak i była zdecydowanie krótsza. Takie rysowanie coraz wyższych dołków wyraźnie demonstrowało kontrolę popytu nad rynkiem, co zwieńczone zostało dynamicznym poprawianiem sesyjnych szczytów na koniec sesji.

Następną przeszkodą dla WIG20 i kontraktów są dopiero szczyty hossy z pierwszej sesji lutego. Powinniśmy ten opór przynajmniej testować, a termin tej batalii wyznaczyć powinny piątkowe wyniki PKO BP (lider WIG20 i sektora bankowego) oraz dane o sprzedaży detalicznej. Te dane teoretycznie z reguły są przez rynek ignorowane, ale jeśli w styczniu będzie powyżej 14,5 proc., czyli przekroczymy poziomy najwyższe w tym roku (wrzesień) notując wzrost niewidziany od kwietniowego przedakcesyjnego boomu w 2004 r., to wszyscy znowu przypomną sobie o dobrej kondycji polskiej gospodarki.