Przed rozpoczęciem publikacji wyników za IV kwartał podstawowe pytanie nie brzmiało, czy wypracowane rezultaty będą dobre. Wszystko wskazywało, że tak. Kluczową sprawą było to, czy zadowolą wyśrubowane oczekiwania inwestorów. Można mieć wątpliwości, czy rzeczywiście tak było.
Notowania indeksu WIG w okresie 20 sesji do ostatniego dnia publikacji sprawozdań finansowych za IV kwartał minionego roku były najgorszym takim czasem od momentu przekazywania raportów za I kwartał 2004 r. Wtedy w trakcie 20 sesji do zakończenia sezonu wyników WIG stracił jedną dziesiątą na wartości, teraz 7,6 proc.
W obu przypadkach najgorętsze chwile publikacji osiągnięć spółek przypadły na okres zdecydowanego odwrotu globalnych inwestorów od lokowania na rynkach wschodzących. Trudno więc jednoznacznie wyrokować, która z przyczyn miała w zniżce indeksu ważniejsze znaczenie.
Można jednak odwrócić tok rozumowania. Czy giełda zachowałaby się w tym czasie tak słabo, gdyby ze spółek napływały znacznie lepsze od spodziewanych informacje? Czy inwestorzy tak łatwo poddawaliby się emocjom i decydowali na chwilami paniczną wyprzedaż papierów, gdyby mieli silne przekonanie o tym, że bieżące notowania uzasadnione są z fundamentalnego punktu widzenia?
Te pytania nabierają dodatkowego znaczenia w aktualnej sytuacji, kiedy wiemy, że karty na naszym parkiecie rozdają rodzimi inwestorzy, a nie zagraniczni, którzy są bardziej podatni na oddziaływanie globalnych nastrojów i podejmują decyzje, mając na uwadze mniej kondycję poszczególnych spółek czy gospodarki w danym kraju, a bardziej ocenę określonego regionu świata.