Przez dużą część minionego tygodnia podstawowe pytanie dotyczyło rzeczywistych powodów gwałtownego załamania giełd na świecie. Pierwsze tropy prowadziły do Chin. Wyprzedaż tamtejszych akcji miała wystraszyć inwestorów i spowodować odwrót od bardziej ryzykownych lokat. Jednak w kolejnych dniach coraz więcej wskazywało jednak na to, że u podłoża przeceny leżały przede wszystkim obawy o stan amerykańskiej gospodarki.
Złe sygnały były ignorowane
Sygnały napływające z USA wskazują na wydłużenie fazy spowolnienia. W styczniu i przez większość lutego były one ignorowane. Nie dziwi więc fakt, że teraz rynki zareagowały ze zdwojoną siłą.
Dlaczego chiński trop jest fałszywy? Tamtejsza giełda jest dość wyizolowanym rynkiem, przez co w globalnym systemie giełd nie odgrywa istotnego znaczenia. Równocześnie trudno byłoby wytłumaczyć, dlaczego tak mocnej wyprzedaży na świecie nie wywołała przecena o zbliżonej sile (do poprzedniego wtorku), jaka przetoczyła się przez chiński parkiet pod koniec stycznia.
Obarczanie giełdy Państwa Środka winą za pogorszenie nastrojów nie ma dużego sensu ze względu na to, że w ostatnich dniach zdecydowanie w dół szły ceny metali szlachetnych. Można byłoby oczekiwać, że w atmosferze zwiększonego przewrażliwienia inwestorów na ryzyko, będą one w cenie. Przeważyło jednak przekonanie, że w słabnącej gospodarce Stanów Zjednoczonych zmniejszać się będzie presja inflacyjna, przez co złoto czy inne metale szlachetne staną się mniej atrakcyjne. Śladem tej grupy surowców mogą niedługo pójść inne. To może oznaczać powrót do spadkowych trendów ropy czy miedzi.