W kluczowej roli występował japoński jen. Gwałtownie odreagował zniżkę, która wyniosła kurs euro z poniżej 150 jenów na koniec października 2006 r. do prawie 160 jenów w drugiej połowie lutego tego roku. W tym samym czasie dolar podrożał ze 117 do 122 jenów. Przez kilka ostatnich dni wspólna waluta potaniała do niecałych 152 jenów, a dolar do mniej niż 117 jenów. Wczorajszy dzień przyniósł osłabienie notowań japońskiego pieniądza. Nie zmienia to jednak faktu, że jego aprecjacja jest najsilniejsza od blisko dwóch lat.
Tajemnicze carry trade
Co wywołało tak silne zmiany kursu jena? Trzeba to wiązać przede wszystkim z transakcjami polegającymi na pożyczaniu pieniędzy w Japonii i inwestowaniu ich na innych rynkach. Dlaczego się to opłaca? Stopy procentowe w Kraju Kwitnącej Wiśni są najniższe na świecie - wynoszą 0,5 proc. Koszty pożyczki są więc niewielkie. Jej ulokowanie choćby tylko w papiery skarbowe USA, Wielkiej Brytanii, Australii, Nowej Zelandii czy na niektórych emerging markets, z łatwością je pokryje i dodatkowo przyniesie zyski. Skoro pieniądze pożycza się na japońskim rynku, a wydaje gdzie indziej, to przyczynia się to do osłabiania jena. Natomiast w momencie zamykania takich transakcji, czyli tak jak ostatnio, mechanizm działa odwrotnie.
Pojawia się jednocześnie pytanie, czy zmiana nastrojów na rynkach finansowych skłoniła do wycofywania się z operacji typu carry trade i w efekcie wzmocniła gwałtowność wyprzedaży na giełdach, ale powody przeceny znajdują się gdzie indziej? A może zamykanie takich transakcji było kluczową przyczyną pogorszenia klimatu na rynkach akcji? Co w takiej sytuacji wywołało takie decyzje?
Takie rozróżnienie wydaje się istotne z punktu widzenia oceny trwałości obserwowanej od kilku dni przeceny na giełdach. W pierwszym przypadku doszukiwalibyśmy się fundamentalnych przesłanek pozbywania się papierów. W drugim, w większym stopniu można byłoby mówić o spekulacyjnym podłożu, dającym szanse na w miarę szybkie uspokojenie sytuacji.